Jerzy Stępień z popegeerowskiej wsi Kłodzino w Zachodniopomorskiem mówi, że jak słyszy w telewizji polityków czy ekspertów, którzy wmawiają mu, że nie ma w Polsce drożyzny, to wyłącza telewizor i idzie się przejść, żeby się uspokoić. – Bo albo kłamią w żywe oczy, albo żyją w jakimś innym świecie – denerwuje się mężczyzna.

– Cztery lata temu za chleb płaciłem 1,20 zł, dziś płacę złotówkę więcej – liczy Stępień. – A jak podrożały wędliny, mięso – zwłaszcza wołowina albo nawet najtańszy drób? Jeszcze niedawno skrzydełka kupowałem po 4 zł za kg, a dziś muszę wydać 8. Żyjemy najskromniej, jak się da, i trzy, cztery lata temu wystarczało mi na jedzenie nawet 2 tys. zł miesięcznie. Dziś nawet 3 tys. zł to mało. A prąd? A książki dla dzieci do szkoły? A ubrania, buty?

Stępień, kiedyś pracownik pobliskiej chlewni, dziś zawodowy opiekun licznej rodziny z 520 zł na opiekę, ma do dyspozycji po 96 zł zasiłku na dziecko (od ub. roku więcej o 5 zł na każde). I na dwójkę chorych synów – po 170 zł. Trochę dorabia, więcej oszczędza. Jak dotąd długów unikał. Ale jak będzie teraz, nie wie.

– To szaleństwo z tymi cenami – wzrusza bezradnie ramionami. – Ile mówią, że wszystko zdrożało? Kilka procent? Żarty...

Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl