– To, co się dzieje na drogach, przechodzi ludzkie pojęcie, ciężarówki jadą jedna za drugą, nie da się ich wyprzedzić ani przeczekać – żali się Katarzyna Bojarska ze Śląska, która na urlop nad morze jechała samochodem dwa razy dłużej niż przed rokiem. – Wybrałam trasę lokalnymi drogami, by nie jechać z tirami, ale było ich tam mnóstwo.
To m.in. efekt działającego od 1 lipca systemu e-myta, czyli elektronicznego poboru opłat za korzystanie z autostrad, dróg ekspresowych i wydzielonych odcinków dróg krajowych przez pojazdy o masie powyżej 3,5 tony.
Transportowcy narzekają, że wzrosły koszty przejazdu. – Wcześniej roczna winieta za 3,5 tys. zł na auto pozwalała nam jeździć najkrótszymi i najlepszymi trasami. Dziś stawki e-myta (średnio 35 gr/km – red.) stawiają pod znakiem zapytania opłacalność przewozów – mówi Artur Judkowiak z Wielkopolski. Jego ciężarówki już 1 lipca zjechały z autostrad. Podobnie postąpili jego koledzy z branży.
Uciekając przed opłatami, kierowcy tirów w pierwszej kolejności zaczęli omijać autostrady. Na przykład z wielkopolskich zrezygnowało ok. 50 proc. tirowców. Nieoficjalnie mówi się nawet o 80 proc.
Fala ciężarówek przenosi się na bezpłatne drogi krajowe, na te płatne, na których na razie nie zainstalowano elektronicznych bramek poboru opłat, oraz na drogi lokalne.