W 2001 r. okazuje się, że jej syn Tadzio – utalentowany rzeźbiarz – umarł z wycieńczenia w Auschwitz na pół roku przed przybyciem matki...
Zofia opuszcza lagier 12 kwietnia 1944 r.: waży 38 kg, idzie prowadzona przez dwie lekarki, ledwie ciągnąc nogi w za wielkich butach. Niemcy w ostatniej chwili odkrywają jej prawdziwą tożsamość i intensywnie leczą ją po to, aby nadawała się do przesłuchiwania. Wraca na Pawiak. Tu po odmowie współpracy dostaje wyrok śmierci i następuje kilka miesięcy czekania na nią. Każdego dnia, każdej godziny. Tymczasem Polska Podziemna negocjuje wykupienie Zofii: Niemcy jednak, dowiedziawszy się o jej prawdziwej tożsamości, śrubują warunki. W końcu udaje się przekupić sekretarza Pawiaka.
Wychodzi na wolność trzy dni przed wybuchem Powstania. Gdy wyprowadzają ją z więzienia, ma wrażenie, że to sen, a za chwilę na pewno ktoś strzeli jej w plecy...
Pod bożą opieką
Zofia pisze kilka lat po wojnie: „Niech Bóg broni od jakiegoś krwawego szaleństwa jak Powstanie Warszawskie, w którym wzięłam udział". Jednak po wyjściu z więzienia, bardzo wymizerowana i wymęczona – jak wspomina „Kamyk" – od razu wraca do konspiracji. Nie wyobraża sobie również, żeby jej dzieci mogły nie walczyć: – Czasy dzisiejsze są nie tylko niewypowiedzianie straszne, są one również niewypowiedzianie piękne, pouczające. Nie wolno młodzieży od nich odsuwać.
Władysław Bartoszewski spotyka ją w pierwszych dniach walk i zadając pytanie o Anię i Witka, otrzymuje dziwną odpowiedź: – Są pod najlepszą opieką. Pyta: – Czyją? Uśmiechnięta tajemniczo odpowiada: – Bożą.
Dzieci są na Starówce, ona wraz z matką na Powiślu, na ulicy Radnej 14, gdzie oprócz nich znajduje się jeszcze 14 sparaliżowanych staruszek. Dla Zofii oczywistym jest, że przejmuje nad nimi opiekę. Po wycofaniu się powstańców wraz z młodym franciszkaninem po raz pierwszy ratują im życie, przenosząc kobiety do piwnic. Wkraczające patrole SS bez miłosierdzia mordują starych i niedołężnych. Potem wchodzą żołnierze z miotaczami ognia i zaczyna się prawdziwe piekło. Dwa dni nieustannego biegu z wiadrami, pęcherze na rękach, poparzone twarze, popalone włosy i brwi – wszystko, by uratować podopieczne przed koszmarem śmierci w płomieniach. Udaje się!
Przed nimi nadal dwa tygodnie życia w zawieszeniu, w warunkach dla nas niewyobrażalnych: bez ogrzewania, ciepłej wody, naczyń, pościeli, ubrań na zmianę, jakichkolwiek środków higieny. Zofia gotuje nocą – prawdopodobnie kaszę z jęczmienia. Chcą przetrwać niezauważeni. Jak żyć w takich warunkach? „Mieszkańcy piwnic żywią się niełuskanym jęczmieniem, jeżeli ich własne zapasy się skończyły. Kto ma młynek do kawy, miele jęczmień i robi z niego zupę zwaną plujką z powodu łusek, które trudno połknąć i trzeba je wypluwać, bo nieznośnie drapią w gardle. (...) Zjedzono już psy i koty włóczące się po ruinach i głód zagraża miastu".
Młody podoficer, dowodzący patrolem Wehrmachtu, opuszcza na ich widok ręce: – Jeżeli przeżyliście, to żyjcie dalej. Rozkazuje swoim żołnierzom przenieść staruszki do punktu Czerwonego Krzyża w kościele ss. Wizytek. Następny etap to Szpital Wolski.
Anna Kossak umiera w drodze do niego, na rękach córki. – Pokój, wreszcie pokój – to jej ostatnie słowa. Zofia znajduje stare prześcieradło, owija w nie matkę i grzebie ją sama na dziedzińcu szpitala. Za kilka miesięcy – znowu własnymi rękami – ekshumuje ją wraz z nastoletnią Anną: „Podnosimy ją z Mamą bez trudu, jest leciutka, wysuszona i nie zajmuje wiele miejsca w trumnie". Przewożą ciało chłopską furką do tymczasowego grobu na Powązki. Furman kopie grób, a Zofia z córką spuszczają do niego trumnę matki. „Obiecujemy sobie zabrać po wojnie Babcię do Górek i pochować koło Dziadzi" – pisze we wspomnieniach Anna.
10 października Zofia wychodzi wraz z cywilną ludnością Warszawy. Wynosi jeden przedmiot, który chciała ocalić: obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.
Wiele lat później pisze ze smutkiem, że Powstanie było epoką, w której każdy: „(...) wydał z siebie, co mógł najlepszego, a która jest dziś zapomniana, niemodna, pomniejszana, bo nie została zakończona sukcesem".
Niechciana emigracja
Koniec wojny zastaje panią Kossak wraz z córką w Częstochowie. W połowie czerwca przychodzi do niej list, zaadresowany na prawdziwe nazwisko (jest więc obserwowana!), zapraszający na spotkanie w MSW.
Komunistyczny minister Jakub Berman przyjmuje ją uprzejmie, ale dość chłodno. Podczas wojny Zofia Kossak ocaliła dzieci jego brata. – Proszę pani, jestem bardzo zajęty, nie mam dużo czasu, ale wezwałem panią, by spłacić dług – powiedział. – W czasie okupacji uratowała pani bardzo wiele dzieci żydowskich. Kiedy Zofia milczy, dodaje z naciskiem: – A ja radzę pani wyjechać! (...) Czy uważa pani, że spłaciłem dług? – Tak, tak... dziękuję – odpowiada Zofia.
Pisarka w czasie okupacji w ramach „Żegoty" współpracuje z bratem Bergmana – Adolfem, który w 1942 r. ucieka z getta. Wie już, że to nie żarty, jest na „czarnej liście" rządu komunistycznego i jej życiu grozi niebezpieczeństwo.
Anna wspomina: – Siedzimy na murku zdruzgotane i płaczemy. Jak to? Wyjechać? Teraz, gdy tyle pracy stoi przed nami?
Ale oto kolejna niesamowita wiadomość: Stanisław Kot – profesor i polityk – szuka po powrocie z Londynu kontaktu z Zofią. Okazuje się, że ma dla niej wiadomości z Ameryki. Książka „Bez oręża" jest tam bestsellerem: półmilionowy nakład mówi za siebie. Stara Cyganka miała rację: za wielką wodą czekają pieniądze. Tymczasem wydawca na poczet honorariów przekazuje przez profesora platynowy pierścionek z brylantem. Polecą do Szwecji, bo tylko tam w zachodnim kierunku będą na razie kursowały samoloty. Otrzymują powojenne paszporty z numerami 26 i 27. Z plecakiem uszytym ręcznie przez Annę, w strojach, które zwrócą uwagę swoim ubóstwem.
Mimo bohaterstwa nie dany był im odpoczynek na emigracji. Przed przybyciem do Anglii wyprzedza je plotka: Zofia Kossak osobistą sekretarką Bieruta. Nie chcą więc jej słuchać w emigracyjnym rządzie, a nawet przyjąć listów rodzin dla zaginionych adresowanych do Czerwonego Krzyża. Kiedy przyjaciele pytają, dlaczego nie tłumaczysz, jak jest naprawdę, mówi: – Jest to równie niedorzeczne, jak gdyby napisali, że zabiłam własne dziecko. Na to się nie odpowiada.
Wie jednak, że doczeka powrotu do ojczyzny. – Polskę można odbudowywać tylko w Polsce – mówi.
Jej życie na farmie w Kornwalii, powrót do Polski i odnajdywanie sił w nowych realiach to odrębne opowieści.
Zofia Kossak dopiero w 1982 r. została odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Według słów zaprzyjaźnionego z pisarką Jana Dobraczyńskiego mało kto zrobił tak wiele dla Żydów i mało kto otrzymał za ogromne bohaterstwo tak nikłe dowody uznania...
Korzystałam m.in. z publikacji: Zofia Kossak, „Wspomnienia z Kornwalii 1947–1957"; Anna Szatkowska, „Był dom"; Joanna Jurgała-Jureczka, „Dzieło jej życia. Opowieść o Zofii Kossak"; Władysław Bartoszewski, Michał Komar, „Środowisko naturalne, korzenie"; Władysław Bartoszewski, „1859 dni Warszawy".
Wrzesień 2011