Ciotka Zofia w konspiracji

Zaplecze podziemia stanowiły często nie „morowe panny”, ale panie po pięćdziesiątce, do których nikt nie wzdychał i nie pisał o nich piosenek

Publikacja: 04.08.2012 08:37

16.08.1960 Zofia Kossak-Szczucka

16.08.1960 Zofia Kossak-Szczucka

Foto: PAP

Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze

- Znacznie ode mnie starsza, w wieku mojej matki. Choć był letni, słoneczny dzień, miała na sobie okropny, mysioszary płaszcz. Ubrana skromnie, uderzająco skromnie – powiedziałbym, że na granicy ubóstwa – wspomina obrazek z młodości Władysław Bartoszewski. – Ale najbardziej rzucał się w oczy dziwny, między żółcią i jasną zielenią, kolor jej niefachowo utlenionych włosów. Więc włosy w zdecydowanym kontraście z twarzą wyrazistą, jakby orlą. Ciepłe, życzliwe spojrzenie... Wydawało mi się, że już ją gdzieś widziałem, ale gdzie, kiedy? Kobieta mówi: –... no bo my tutaj robimy katolicką robotę, skromną, społeczną, nie z żadnej partii. Proponuje Władkowi, że będzie zwracała się do niego po imieniu, a on do niej może mówić: Ciociu.

I pyta prosto z mostu, czy zechce pomóc przy – okazuje się, że jednej z najpoważniejszych prac – kolportażu materiałów podziemia. Kiedy chłopak zaczyna rozumieć powagę sytuacji i ma wątpliwości, „Ciotka" uspokaja go: – Pomogę ci.

Wtedy dociera do niego, że siedzi naprzeciwko Zofii Kossak! To pisarka, której powieści znane są prawie na całym świecie. Wnuczka Juliusza, bratanica Wojciecha, stryjeczna siostra Magdaleny Samozwaniec i Marii „Lilki" Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej! Kilka miesięcy później Władek napisze – za Karskim zresztą: „Nie byłem zakochany, ale ją kochałem...".

Grupa Ochrony Ciotki

Zofia zna już zawieruchę wojenną z własnych doświadczeń: przeżyła utratę majątku i pogromy szlachty na Wołyniu. Jednak tutaj potrzeba makiawelizmu. Dziwi się, że towarzysze z konspiracji odwodzą ją od pseudonimu: Sikorska. Jednak ulegając namowom Bartoszewskiego, godzi się zostać panią „Śliwińską" – potem jeszcze kilkakrotnie zmienia pseudonim: Ciotka, Weronika, Sokołowska. Zdarza się jej nawet zapominać, na jakie nazwisko ma aktualne dokumenty. Raz prawie przypłaca to życiem.

Posiada dar rozmowy i uważnego słuchania, ośmiela ludzi i wierzy we wspólną pracę ponad podziałami. Najlepszy dowód na to: współpraca z Krahelską-Filipowiczową – kobietą o zupełnie innych poglądach politycznych, która jako 18-latka bierze udział w zamachu (chodziło o wyrok na carskiego gubernatora Skałona).

„Ciotka" łapie szybko kontakt z młodymi ludźmi. – Nie przypominała osoby z wyższych sfer – mówił Aleksander Kamiński (słynny „Kamyk" z „Szarych Szeregów"), który znał Zofię z czasów przedwojennego harcerstwa. Pewnego razu podczas okupacji spotykają się w Warszawie i Zofia, wyczuwając sytuację, pyta „Kamyka" wprost, czy ten ma gdzie się podziać, dodając natychmiast, że posiada duże mieszkanie. Po czym przygarnia chłopaka na kilka miesięcy. Nie jest jedynym, któremu pomaga. Konspiracyjną grupę, którą kieruje, nazywają żartobliwie... Ochroną Ciotki lub Wydziałem Zdychulców. „Ciotka" jest bezpośrednia, prostolinijna i chce, żeby każdy czuł się swobodnie w jej towarzystwie.

Kamiński z rozrzewnieniem wspomina powtarzający się poranny obrazek: wielka pisarka krząta się w kuchni, żeby podopiecznym z konspiracji zapewnić jakiekolwiek śniadanie. Potem zakłada ubranie, które nie rzuca się w oczy: kożuch z paskiem, grubą spódnicę, chustkę na głowę i narciarskie buty, i „po swojemu" idzie walczyć z okupantem. Czasami zdarzy jej się zapomnieć, podejść na przykład na ulicy do Stefana Grota-Roweckiego, zagaić, jakby generał nie był ścigany. – Panie Stefanie, jakże się cieszę, że pana widzę – wspomina Władysław Bartoszewski.

Gdy trzeba ratować czyjeś życie, bez skrupułów korzysta ze swoich przedwojennych znajomości w kołach ziemiańskich. Kiedy Żyd musi być ulokowany w którymś z dworów poza Warszawą, mówi: – Anulka to załatwi (chodzi o Annę Marię Lasocką, której były mąż prezesuje Związkowi Ziemian Polskich).

W pewnym momencie dochodzi do sytuacji, w której znajomi Zofii, widząc nadciągającą pisarkę, pierzchają na drugą stronę ulicy, słusznie się obawiając, że prawdopodobnie poprosi o schronienie dla żydowskiego podopiecznego (w zdecydowanie aryjskim typie – zapewni z uśmiechem).

Ma niewątpliwie spore poczucie humoru: tworzenie Frontu Odrodzenia Polski upamiętniła, podarowując matce suczkę o imieniu Fopcia!

Świetnie zorganizowana Zofia radzi sobie ze wszystkim. Mimo coraz bardziej reglamentowanych racji żywnościowych uruchamia akcję pomocy więźniom obozów: na jej prośbę jeden ze znajomych lekarzy (były więzień Auschwitz) opracowuje recepturę paczki żywnościowej, która przy uwzględnieniu nałożonych przez Niemców obostrzeń (każda rzecz musiała być zważona i opisana w formularzu) dostarcza możliwie jak najwięcej produktów pozwalających przeżyć. A w rogi, pomiędzy dwie warstwy kartonu, wsuwa się grypsy. – Praca ta pochłaniała dużo czasu, a pełne paczki były ciężkie i trudne do manipulowania przy sznurowaniu. Byłyśmy obie zlane potem – wspomina córka pisarki.

Zofia nie przeczuwa, że niedługo być może takie paczki umożliwią jej przeżycie.

Szaleńcy Pana Boga

Jan Karski w „Tajnym państwie" przytacza jej dewizę: „Jeśli Bóg chce, żebym została aresztowana, żaden pseudonim ani ukrycie mi nie pomogą". Katolicyzm Zofii jest powszechnie znany. Faktycznie, jest ona jakby pod ochroną...

Pewnego dnia do Jadwigi „Niny" Unrug, wdowy po Witkacym, kuzynki Zofii wówczas z nią mieszkającej, przychodzą dwaj panowie, których bierze za gestapowców. – Nie chcę mieć nic wspólnego z tą wariatką – unosi się ekscentryczna kobieta. Na to panowie z AK zgorszeni oświadczają, że za brak szacunku do narodowego skarbu po wojnie dostanie za swoje. Jadwiga, ledwie ochłonąwszy, je z rodziną kolację. Wszyscy kładą się spać i wtedy nadciąga... prawdziwe gestapo. Gips Jadwigi (i jej łoże boleści – leżała ze złamaną nogą) okazują się doskonałym schowkiem podczas rewizji. Podobnie jak dno kosza z brudną bielizną (Niemcy panicznie boją się tyfusu) – to oczywiście pomysły praktycznej Zofii. Jako że przyszli po Zofię Kossak, a zastają Zofię Szatkowską (dokumenty na nazwisko drugiego męża), odchodzą, nie znalazłszy ani materiałów, ani konspiratorki. Odkrywszy pomyłkę, wracają co prawda po kilku godzinach, jednak mieszkanie jest „czyste", a Witkiewiczową chroni panieńskie nazwisko: Unrug – gestapowcy biorą ją za Niemkę.

Innym razem Zofia jedzie rowerem, wioząc podziemną prasę i meldunki, a także trochę kiełbasy oraz słoniny, żeby w razie aresztowania udawać kobietę szmuglującą żywność. Mija chłopa na furmance, który śpiewa pod nosem monotonną piosenkę: „Na przystanku łapią, łapią...". Pisarce w ostatniej chwili udaje się zawrócić.

Rowerem jeździ również do wszystkich punktów kontaktowych w okolicach Warszawy.

I znowu: w podwarszawskim tartaku Bispingów, siedzącą nad opracowywaną dla podziemia broszurą Zofię zaskakuje Niemiec, który przyjechał na kontrolę. Bierze do ręki notatki pisane jej charakterystycznym, pofalowanym pismem i komentuje z pogardą: – To chyba pisał jakiś wariat! – A tak, to krewna, której pomieszało się w głowie, spisuje kazania – potwierdza skwapliwie właściciel tartaku. Innym razem ostrzeżona przez harcerzy unika w ostatniej chwili zasadzki w wynajmowanym przez nią mieszkaniu na Polnej. Udaje jej się także wziąć udział, mimo że jest poszukiwana, w pogrzebie stryja Wojciecha w Krakowie.

Przeżywa koszmarną drogę: Pawiak – Oświęcim, a po powrocie na Pawiak niesamowitym zbiegiem okoliczności zostaje ocalona. Wycieńczona i zagubiona zapomina przy przyjęciu do więzienia, jakie dane podawała podczas aresztowania – na szczęście w porę dostrzega to zapisujący nowo przybyłych Leon Want i odczytuje je głośno z formularza. Zofia nazywa go później „opatrznościowym człowiekiem". Zanim jednak do tego dochodzi...

Kto nie potępia, ten przyzwala

Kossak przed wojną nie darzy Żydów szczególną sympatią. Dowody na to znajdujemy w jej listach, w powieści „Pożoga". Kiedy jednak już przed wojną odzywają się antysemickie głosy, na przykład na warszawskim kongresie ku czci Piotra Skargi, pisarka głośno i stanowczo je potępia. Za niedopuszczalne uważa – jak pisze: „młodzieńczą bezwzględność i karygodne oklaskiwanie antysemickich przemów".

Jako pierwsza głośno protestuje przeciw obojętności na gehennę: „Kto nie potępia, ten przyzwala" – kieruje do rodaków ostre słowa. „Przez miłość Chrystusa Pana, na zbawienie duszy Waszej prosimy, pomóżcie!!!" – próbuje trafić do sumień.

Od razu bierze sprawy w swoje ręce: pisze broszury i odezwy, m.in. w „Prawdzie", „Biuletynie Informacyjnym" czy „Polska Żyje". Zakłada Front Odrodzenia Polski, Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom przemianowany później na Radę Pomocy Żydom o kryptonimie Żegota. Wspiera jeszcze Społeczną Organizację Samoobrony i Unię Kobiet. Wychowuje przy tym, w skromnych warunkach, dwoje dzieci i zapewnia opiekę leciwej już matce. Być może dlatego ma świadomość podstawowych potrzeb i wie, że na zagładę są narażeni przede wszystkim Żydzi z niższych warstw społecznych, zamknięci przed wojną w swoich enklawach: drobni kupcy, rzemieślnicy, miejska biedota. To ich głównie chce ratować. Potrafi swoją pasją pomagania zarazić tysiące ludzi dobrej woli: – Siatka „Żegoty" rozciągnęła się na całe terytorium Generalnej Guberni, aż do oddalonych stron kraju. Ocenia się dzisiaj, że z „Żegotą" regularnie współpracowało ok. 14 tys. ludzi.

RPŻ zajmuje się również zbieraniem pieniędzy na okupy za Polaków skazanych na śmierć. Są to zazwyczaj osoby bardzo cenne dla podziemia. Tak życie ocali m.in. Irena Sendlerowa, która „wykupiona" po aresztowaniu dożywa końca wojny pod zmienionym nazwiskiem.

W lutym 1943 r. „Ciotka", ofiarowując Władkowi na 21. urodziny „Krzyżowców" (książka spłonęła w Powstaniu), wpisuje dedykację: „Gdy pisałam tę książkę, wydawało mi się, że czasów na większą miarę być nie może, tymczasem oto są, żyjemy w nich, bierzemy udział w największej krucjacie".

Matka Polka

Bardzo szybko zaczyna wdrażać w konspiracyjne obowiązki swoje dzieci. Anna Szatkowska wspomina, jak mama zaczęła prosić o drobne przysługi: przekazanie wiadomości, dostarczenie przesyłki. Szybko dochodzą poważniejsze zadania, z których córka Zofii Kossak dwa wspomina szczególnie. Po pierwsze, matka – gorąca katoliczka – chce umożliwić skazanym na śmierć przyjęcie Eucharystii przed egzekucją. Wymyśla więc, że będzie przenosiła komunię w puderniczce z podwójnym dnem i w sporym medalionie. Zamawia odpowiednie akcesoria u zaprzyjaźnionego jubilera i... do roboty!

Młodziutka Ania wędruje więc w zastępstwie matki na szóstą rano do kościoła św. Krzyża, gdzie ksiądz Edmund Krauze wręcza jej puderniczkę z zawartością. Dziewczyna przekazuje ją pracownicy Pawiaka – Ludwice Uzar. Drugie zadanie, bardziej niebezpieczne, jest również związane z osobą „Myszki" (taki pseudonim nosiła Ludwika). Mieszka ona z matką, która codziennie w pasztecikach, pierożkach i ciastkach zabieranych przez córkę do pracy zapieka... grypsy. Nikt nie domyśla się, że dziewczyna przenosi w posiłkach ważne informacje nie tylko dla rodzin uwięzionych, ale przede wszystkim dla Polski Podziemnej.

Ważniejsze są informacje z Pawiaka – z pytań zadawanych w czasie morderczych przesłuchań można wywnioskować, co Niemcy już wiedzą, i przygotować się.

Jednak jeszcze długo po wojnie nie opuszcza jej okupacyjna trauma, szczególnie związana z angażowaniem dzieci – Witolda i Anny w niebezpieczeństwa, jakie czyhają na nich przy przeprowadzaniu Żydów na aryjską stronę: – Cała rodzina miała typ jaskrawo semicki, bijący w oczy. Boże, jakże się bałam o te moje dzieci! Patrzyłam z okna, jak Witold wychodził, prowadząc przyjacielsko pod rękę skulonego, niskiego Żyda, pochylając się nad nim jak śliczny anioł opiekuńczy, opowiadając coś ogromnie ciekawego. Potem Anna roześmiana, w podskokach, ciągnąc za rękę swoją niby-koleżankę słaniającą się ze strachu... Nigdy nie zapomnę tego okropnego lęku, tego poczucia, że własne najukochańsze dzieci narażam na śmierć prawie pewną. A z drugiej strony przeświadczenia, że to przecież obowiązek.

Powieść na bibułkach

Wpada właśnie przez... obowiązkowość i współczucie dla innych. Codziennie, idąc na Starówkę, zatrzymuje się bowiem przy „zaprzyjaźnionym biedaku", wspierając go jałmużną i dobrym słowem. Pewnego dnia, nie mając dla żebraka zapomogi, tylko dlatego, żeby nie zrobić mu przykrości, zmienia trasę. Wpada na patrol.

W pierwszym grypsie z Pawiaka (dostarczonym przez zaprzyjaźnioną „Myszkę") pisze do bliskich: „Zęby moje, zawsze liche, spotkał najbardziej honorowy koniec". Brutalnie przesłuchiwana traci połowę z nich i do końca życia nie słyszy dobrze na jedno ucho. Jednak nie sypie, a w grypsach przesyła uspokajające rodzinę wiadomości. Jej nastoletnie dzieci, aby zmylić czujność babki, korzystają z tego, że staruszka ma już bardzo słaby wzrok, i fabrykują rzekomy list od Zofii do matki. Oświadcza w nim, że musi się ukrywać i być może zostanie wysłana do Londynu. Anna Kossak, znając córkę, ani przez moment nie wierzy w tę wersję, ale chcąc zapewnić psychiczny spokój wnuczętom, przyjmuje ją za prawdziwą. Opowiada o tym po szczęśliwym powrocie Zofii.

Tymczasem ta, wysłana transportem do Oświęcimia, na początku, dzięki wstawiennictwu współwięźniarek, otrzymuje „oszczędzające" funkcje: bramowej i nocnej dyżurnej. Jako osoba „na stanowisku" ma utrzymywać porządek – podstawową metodą jest wrzask, bicie, wymierzanie kar. Zofia tak nie potrafi, co wyprowadza z równowagi blokową. – Ty inteligentko ze skrupułami – cedzi. Zofia notuje wszystko, co widzi w „otchłani" (później napisze powieść pod takim tytułem), na bibułkach do papierosów. Zwitki umieszcza w szwach swojej kurtki.

Wkrótce wybucha epidemia tyfusu, Zofia zaraża się. Kiedy jest na granicy śmierci, jej opadającą dłoń chwyta umierająca pryczę niżej Cyganka. Wróży jej długie życie, sławę i pieniądze za wielką wodą. Dodaje, że dostrzega kochającego męża i dwoje dzieci. Zofia z niepokojem wyrywa rękę, krzycząc, że kobieta się myli, ona jest matką trojga dzieci! Staruszka szepce: – Widzę tylko dwoje...

W 2001 r. okazuje się, że jej syn Tadzio – utalentowany rzeźbiarz – umarł z wycieńczenia w Auschwitz na pół roku przed przybyciem matki...

Zofia opuszcza lagier 12 kwietnia 1944 r.: waży 38 kg, idzie prowadzona przez dwie lekarki, ledwie ciągnąc nogi w za wielkich butach. Niemcy w ostatniej chwili odkrywają jej prawdziwą tożsamość i intensywnie leczą ją po to, aby nadawała się do przesłuchiwania. Wraca na Pawiak. Tu po odmowie współpracy dostaje wyrok śmierci i następuje kilka miesięcy czekania na nią. Każdego dnia, każdej godziny. Tymczasem Polska Podziemna negocjuje wykupienie Zofii: Niemcy jednak, dowiedziawszy się o jej prawdziwej tożsamości, śrubują warunki. W końcu udaje się przekupić sekretarza Pawiaka.

Wychodzi na wolność trzy dni przed wybuchem Powstania. Gdy wyprowadzają ją z więzienia, ma wrażenie, że to sen, a za chwilę na pewno ktoś strzeli jej w plecy...

Pod bożą opieką

Zofia pisze kilka lat po wojnie: „Niech Bóg broni od jakiegoś krwawego szaleństwa jak Powstanie Warszawskie, w którym wzięłam udział". Jednak po wyjściu z więzienia, bardzo wymizerowana i wymęczona – jak wspomina „Kamyk" – od razu wraca do konspiracji. Nie wyobraża sobie również, żeby jej dzieci mogły nie walczyć: – Czasy dzisiejsze są nie tylko niewypowiedzianie straszne, są one również niewypowiedzianie piękne, pouczające. Nie wolno młodzieży od nich odsuwać.

Władysław Bartoszewski spotyka ją w pierwszych dniach walk i zadając pytanie o Anię i Witka, otrzymuje dziwną odpowiedź: – Są pod najlepszą opieką. Pyta: – Czyją? Uśmiechnięta tajemniczo odpowiada: – Bożą.

Dzieci są na Starówce, ona wraz z matką na Powiślu, na ulicy Radnej 14, gdzie oprócz nich znajduje się jeszcze 14 sparaliżowanych staruszek. Dla Zofii oczywistym jest, że przejmuje nad nimi opiekę. Po wycofaniu się powstańców wraz z młodym franciszkaninem po raz pierwszy ratują im życie, przenosząc kobiety do piwnic. Wkraczające patrole SS bez miłosierdzia mordują starych i niedołężnych. Potem wchodzą żołnierze z miotaczami ognia i zaczyna się prawdziwe piekło. Dwa dni nieustannego biegu z wiadrami, pęcherze na rękach, poparzone twarze, popalone włosy i brwi – wszystko, by uratować podopieczne przed koszmarem śmierci w płomieniach. Udaje się!

Przed nimi nadal dwa tygodnie życia w zawieszeniu, w warunkach dla nas niewyobrażalnych: bez ogrzewania, ciepłej wody, naczyń, pościeli, ubrań na zmianę, jakichkolwiek środków higieny. Zofia gotuje nocą – prawdopodobnie kaszę z jęczmienia. Chcą przetrwać niezauważeni. Jak żyć w takich warunkach? „Mieszkańcy piwnic żywią się niełuskanym jęczmieniem, jeżeli ich własne zapasy się skończyły. Kto ma młynek do kawy, miele jęczmień i robi z niego zupę zwaną plujką z powodu łusek, które trudno połknąć i trzeba je wypluwać, bo nieznośnie drapią w gardle. (...) Zjedzono już psy i koty włóczące się po ruinach i głód zagraża miastu".

Młody podoficer, dowodzący patrolem Wehrmachtu, opuszcza na ich widok ręce: – Jeżeli przeżyliście, to żyjcie dalej. Rozkazuje swoim żołnierzom przenieść staruszki do punktu Czerwonego Krzyża w kościele ss. Wizytek. Następny etap to Szpital Wolski.

Anna Kossak umiera w drodze do niego, na rękach córki. – Pokój, wreszcie pokój – to jej ostatnie słowa. Zofia znajduje stare prześcieradło, owija w nie matkę i grzebie ją sama na dziedzińcu szpitala. Za kilka miesięcy – znowu własnymi rękami – ekshumuje ją wraz z nastoletnią Anną: „Podnosimy ją z Mamą bez trudu, jest leciutka, wysuszona i nie zajmuje wiele miejsca w trumnie". Przewożą ciało chłopską furką do tymczasowego grobu na Powązki. Furman kopie grób, a Zofia z córką spuszczają do niego trumnę matki. „Obiecujemy sobie zabrać po wojnie Babcię do Górek i pochować koło Dziadzi" – pisze we wspomnieniach Anna.

10 października Zofia wychodzi wraz z cywilną ludnością Warszawy. Wynosi jeden przedmiot, który chciała ocalić: obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.

Wiele lat później pisze ze smutkiem, że Powstanie było epoką, w której każdy: „(...) wydał z siebie, co mógł najlepszego, a która jest dziś zapomniana, niemodna, pomniejszana, bo nie została zakończona sukcesem".

Niechciana emigracja

Koniec wojny zastaje panią Kossak wraz z córką w Częstochowie. W połowie czerwca przychodzi do niej list, zaadresowany na prawdziwe nazwisko (jest więc obserwowana!), zapraszający na spotkanie w MSW.

Komunistyczny minister Jakub Berman przyjmuje ją uprzejmie, ale dość chłodno. Podczas wojny Zofia Kossak ocaliła dzieci jego brata. – Proszę pani, jestem bardzo zajęty, nie mam dużo czasu, ale wezwałem panią, by spłacić dług – powiedział. – W czasie okupacji uratowała pani bardzo wiele dzieci żydowskich. Kiedy Zofia milczy, dodaje z naciskiem: – A ja radzę pani wyjechać! (...) Czy uważa pani, że spłaciłem dług? – Tak, tak... dziękuję – odpowiada Zofia.

Pisarka w czasie okupacji w ramach „Żegoty" współpracuje z bratem Bergmana – Adolfem, który w 1942 r. ucieka z getta. Wie już, że to nie żarty, jest na „czarnej liście" rządu komunistycznego i jej życiu grozi niebezpieczeństwo.

Anna wspomina: – Siedzimy na murku zdruzgotane i płaczemy. Jak to? Wyjechać? Teraz, gdy tyle pracy stoi przed nami?

Ale oto kolejna niesamowita wiadomość: Stanisław Kot – profesor i polityk – szuka po powrocie z Londynu kontaktu z Zofią. Okazuje się, że ma dla niej wiadomości z Ameryki. Książka „Bez oręża" jest tam bestsellerem: półmilionowy nakład mówi za siebie. Stara Cyganka miała rację: za wielką wodą czekają pieniądze. Tymczasem wydawca na poczet honorariów przekazuje przez profesora platynowy pierścionek z brylantem. Polecą do Szwecji, bo tylko tam w zachodnim kierunku będą na razie kursowały samoloty. Otrzymują powojenne paszporty z numerami 26 i 27. Z plecakiem uszytym ręcznie przez Annę, w strojach, które zwrócą uwagę swoim ubóstwem.

Mimo bohaterstwa nie dany był im odpoczynek na emigracji. Przed przybyciem do Anglii wyprzedza je plotka: Zofia Kossak osobistą sekretarką Bieruta. Nie chcą więc jej słuchać w emigracyjnym rządzie, a nawet przyjąć listów rodzin dla zaginionych adresowanych do Czerwonego Krzyża. Kiedy przyjaciele pytają, dlaczego nie tłumaczysz, jak jest naprawdę, mówi: – Jest to równie niedorzeczne, jak gdyby napisali, że zabiłam własne dziecko. Na to się nie odpowiada.

Wie jednak, że doczeka powrotu do ojczyzny. – Polskę można odbudowywać tylko w Polsce – mówi.

Jej życie na farmie w Kornwalii, powrót do Polski i odnajdywanie sił w nowych realiach to odrębne opowieści.

Zofia Kossak dopiero w 1982 r. została odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Według słów zaprzyjaźnionego z pisarką Jana Dobraczyńskiego mało kto zrobił tak wiele dla Żydów i mało kto otrzymał za ogromne bohaterstwo tak nikłe dowody uznania...

Korzystałam m.in. z publikacji: Zofia Kossak, „Wspomnienia z Kornwalii 1947–1957"; Anna Szatkowska, „Był dom"; Joanna Jurgała-Jureczka, „Dzieło jej życia. Opowieść o Zofii Kossak"; Władysław Bartoszewski, Michał Komar, „Środowisko naturalne, korzenie"; Władysław Bartoszewski, „1859 dni Warszawy".

Wrzesień 2011

Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze

- Znacznie ode mnie starsza, w wieku mojej matki. Choć był letni, słoneczny dzień, miała na sobie okropny, mysioszary płaszcz. Ubrana skromnie, uderzająco skromnie – powiedziałbym, że na granicy ubóstwa – wspomina obrazek z młodości Władysław Bartoszewski. – Ale najbardziej rzucał się w oczy dziwny, między żółcią i jasną zielenią, kolor jej niefachowo utlenionych włosów. Więc włosy w zdecydowanym kontraście z twarzą wyrazistą, jakby orlą. Ciepłe, życzliwe spojrzenie... Wydawało mi się, że już ją gdzieś widziałem, ale gdzie, kiedy? Kobieta mówi: –... no bo my tutaj robimy katolicką robotę, skromną, społeczną, nie z żadnej partii. Proponuje Władkowi, że będzie zwracała się do niego po imieniu, a on do niej może mówić: Ciociu.

Pozostało 96% artykułu
Kraj
Znaleziono szczątki kilkudziesięciu osób. To ofiary zbrodni niemieckich
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem