To pytanie zadają sobie zarówno mieszkańcy świętego miasta, jak i eksperci. Jeśli tak, to może czekać je scenariusz zapowiedziany w Apokalipsie. Czy to ostatnie spokojne Boże Narodzenie w Ziemi Świętej?
W najnowszym numerze „Uważam Rze" zastanawia się nad tym Artur Górski, który był w Jerozolimie w listopadzie, akurat wtedy, gdy na miasto spadały rakiety i kiedy armia izraelska odpowiedziała na atak.
Tym razem kryzys zażegnano szybko, co nie zmienia faktu, że był on jednym z dziesiątków, jakie spotykały Święte Miasto po II wojnie światowej, i nic nie wskazuje na to, by miał być ostatni.
To, że Jerozolima jest miastem Jezusa, ale i miastem gniewu, czuć zresztą na każdym kroku.
„O tym, że miasto leży nie tylko na wzgórzach, ale też na beczce prochu, przypominają dziesiątki uzbrojonych żołnierzy przemierzających plac, którego zwieńczeniem jest Ściana Płaczu. Teraz, kiedy Palestyna ma status państwa obserwatora ONZ i – jak twierdzą znawcy tematu – zechce zyskać większy wpływ na Jerozolimę, żołnierze muszą być wyjątkowo czujni. Bo wystarczy iskra, by doprowadzić do wielkiej eksplozji. Wtedy Jerozolima przestanie pachnieć przyprawami, a spowije ją smród prochu".