Ta śmierć to jedna z większych zagadek kryminalnych przed jaką w ostatnich latach stanęła stołeczna policja i prokuratura. – Można ją porównać trochę do podwójnego zabójstwa pary turystów niemieckich zastrzelonych w maju ub. roku. W tym przypadku nie wiedzieliśmy nic, choć akurat teraz to się zmieniło, a w sprawie Brzeskiej wciąż stoimy w miejscu – przyznaje jeden z policjantów.
Zwłoki na polanie
Dwa lata temu, we wtorek ok. godz. 17 spacerowicz zauważył w Lesie Kabackim ognisko na polanie. Gdy podszedł bliżej okazało się, że to palą się zwłoki ludzkie. Okazało się, że było to ciało kobiety. — Nie wiadomo, czy dokonała samospalenia, czy też została przez kogoś podpalona — mówili na początku policjanci.
Przy kobiecie nie było żadnych dokumentów. Dopiero po kilku dniach okazało się, że może to być zaginiona 64-letnia Jolanta Brzeska, walcząca o prawa lokatorów. Jolanta Brzeska mieszkała w mokotowskiej kamienicy kilkadziesiąt lat. Pięć lat przed jej śmiercią budynek przejęli prywatni właściciele. Większość mieszkań w kamienicy była wtedy wykupiona. Po zmianie właściciela lokatorom komunalnym podniesiono czynsz. Córka Jolanty Brzeskiej opowiadała, że gdy kamienica należała do dzielnicy, to jej mama płaciła 183 zł, potem czynsz wzrósł aż do 2,9 tys. zł. Jej zaległości czynszowe rosły. Sięgały kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Pewność co do tożsamości śledczy uzyskali dopiero po badaniach DNA. Sprawa od początku była bardzo skomplikowana. Sekcja zwłok nie odpowiedziała na pytanie: czy kobieta popełniła samobójstwo, czy została zamordowana. Śledztwo od początku prowadzone było wielowątkowo. - Pod uwagę brano obie wersje. Zarówno samobójstwa, jak i udziału osób trzecich mogących przyczynić się do jej śmierci – zapewniali prokuratorzy.
Biegli ustalili, że przyczyną śmierci Jolanty Brzeskiej był uraz termiczny. Spłonęła żywcem. Na jej ciele nie znaleziono żadnych śladów, które wskazywałyby na to, że ktoś się do jej śmierci przyczynił. Nie było też śladów walki, które wskazywałyby na to, że kobieta walczyła.