Konrad Piasecki: Wybory nie będą spacerkiem

Jak prezydent rozegrał kryzys związany z PKW

Publikacja: 03.12.2014 01:00

Prezydent Bronisław Komorowski

Prezydent Bronisław Komorowski

Foto: AFP

W powyborczy krajobraz prezydent wkroczył z rzadko u niego spotykaną mocą i ostrością. Słowa o „odmętach szaleństwa", „podkładaniu ładunku wybuchowego" i „cynicznej walce politycznej" uprawianej przez głosicieli tez o fałszerstwie zabrzmiały – w porównaniu z codzienną retoryką Bronisława Komorowskiego – wyjątkowo zdecydowanie. I ulokowały prezydenta, na co dzień unikającego stawania po jednej ze stron barykady, na czele obozu polityków broniących tezy o tym, że wybory, choć być może niedoskonale przeprowadzone, były jednak uczciwe.

Ewolucja akcentów

Jeszcze w połowie tygodnia po I turze wyborów kancelaria prezydenta żyła przygotowaniami do oficjalnej wizyty w Japonii. Zwoływano kolejne spotkania, dopinano kalendarz spotkań i szczegóły protokolarne. Wizyta miała potrwać pięć dni, mieć charakter oficjalny, a w jej planie była m.in. rozmowa z cesarzem. Nastrój zaczął się zmieniać, gdy PKW pogrążała się coraz to nowymi tłumaczeniami opóźnień w liczeniu głosów, a kandydat PiS na prezydenta wezwał Bronisława Komorowskiego, by „zwrócił się do prezesów sądów, aby zawnioskowali o odwołanie członków Państwowej Komisji Wyborczej". Prezydent zaczął odbywać i planować kolejne spotkania z prezesami sądów i trybunałów, prawnikami i politykami, a w piątek podjął decyzję, że do Japonii jednak nie pojedzie.

Retoryka głowy państwa była zdecydowanie bliższa obozowi rządzącemu

W gorących dniach między pierwszą a drugą turą prezydencka linia nieco ewoluowała. A przynajmniej inaczej rozkładano jej akcenty. Początkowo Bronisław Komorowski wystąpił ostro w obronie legalizmu wyborów i „dał odpór" tym, którzy podważali ich uczciwość. Potem zaczął przyznawać, że PKW zawiodła, w dniu II tury uznał, że w czasie wyborów „wydarzyło się wiele rzeczy smutnych i niedobrych", że „mieliśmy do czynienia z faktem złego funkcjonowania czy niefunkcjonowania systemu komputerowego sumowania głosów", co „oczywiście irytowało wszystkich i wszystkich zniechęcało", by na koniec – we wtorek w „Kontrwywiadzie RMF" – godzić jedno z drugim, mówiąc i o „cynizmie", i o „dużej ilości błędów".

Prezydenckie zachowania i emocje zostały rozmaicie zinterpretowane. Życzliwi głowie państwa powiedzieli, że w czasie „kryzysu wyborczego" Bronisław Komorowski wziął na siebie – jak przystało prezydentowi – rolę „uspokajacza" sytuacji i tego, który szukać będzie wyjścia z trudnej sytuacji. Ci mniej entuzjastycznie do niego nastawieni orzekli, że prezydent „zlekceważył problem" i „skoncentrował się na ataku na tych, którzy pokazywali, że mamy do czynienia z kryzysem zaufania obywateli wobec państwa".

Strategia wyborcza

Jedni i drudzy przyznaliby zapewne (jedni z aprobatą, inni z przyganą), że retoryka i działania Bronisława Komorowskiego, w obliczu powszechnie rosnącego zniecierpliwienia i zniechęcenia działaniami PKW, były zdecydowanie bliższe stanowisku obozu rządzącego. I to wydaje się być zarówno taktyką wynikającą z potrzeby chwili, ale i strategią na najbliższe miesiące.

W obliczu wzmocnienia PiS, coraz lepszych wyników wyborczych partii Jarosława Kaczyńskiego i nadchodzącej walki o reelekcję prezydent nie za bardzo ma wyjście – musi zbliżać się do Platformy Obywatelskiej. Oczywiście nie na tyle zdecydowanie, by zacząć się jawić jako postać monopartyjna i nierozumiejąca tych, którzy mają zastrzeżenia i żale do partii rządzącej, ale też jako ktoś, kto zdecydowanie odróżnia się od obozu PiS i umie stawić mu czoła. Bronisław Komorowski mimo sprzyjających mu sondaży nie za bardzo wierzy – jak mówią jego współpracownicy – w to, że kampania wyborcza będzie dlań spacerkiem, który szybko i łatwo doprowadzi go do ponownego objęcia funkcji.

Stosunkowo młody i mający niewiele do stracenia kontrkandydat (z ramienia PiS ma wystartować 42-letni Andrzej Duda) zmusi zapewne prezydenta do wysiłku i pełnokrwistej kampanii, w której wsparcie (również, a może przede wszystkim, finansowe) partii, z której się wywodzi, będzie bezcenne. Dlatego Bronisław Komorowski nie pozostawia wątpliwości, że „oczywiście ma swoje sympatie polityczne" i deklaruje, że jako warszawski wyborca „ma satysfakcję", bo jego głos „przyczynił się do zwycięstwa". A niedługo zapewne zacznie cieplej mówić o ruchu ludowym i uśmiechać się do wyborców lewicowych, bo ich wsparcie (zwłaszcza gdyby PSL nie wystawił swego kandydata) może – na co otoczenie prezydenta bardzo liczy – dać mu wygraną już w pierwszej turze

Autor jest dziennikarzem i publicystą RMF i TVN 24

W powyborczy krajobraz prezydent wkroczył z rzadko u niego spotykaną mocą i ostrością. Słowa o „odmętach szaleństwa", „podkładaniu ładunku wybuchowego" i „cynicznej walce politycznej" uprawianej przez głosicieli tez o fałszerstwie zabrzmiały – w porównaniu z codzienną retoryką Bronisława Komorowskiego – wyjątkowo zdecydowanie. I ulokowały prezydenta, na co dzień unikającego stawania po jednej ze stron barykady, na czele obozu polityków broniących tezy o tym, że wybory, choć być może niedoskonale przeprowadzone, były jednak uczciwe.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Michał Kolanko: Gra o bezpieczeństwo w kampanii. Czy zadziała?
Kraj
Odszedł Bronek Misztal
Kraj
Kolejne ludzkie szczątki na terenie jednostki wojskowej w Rembertowie
Kraj
Załamanie pogody w weekend. Miejscami burze i grad
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa