Plan jest taki. W poniedziałek, 2 lutego, marszałek Radosław Sikorski dokona konstytucyjnych powinności i ogłosi termin wyborów prezydenckich – pierwsza tura ma się odbyć 10 maja. Kluczowa jest jednak dalsza część planu: Bronisław Komorowski robi wszystko, aby na pierwszej turze się skończyło. W Pałacu Prezydenckim i władzach Platformy Obywatelskiej panuje bowiem obawa przed dogrywką.
Filar stabilności
Od początku swej prezydentury Bronisław Komorowski nie ukrywał, że zamierza nawiązać do modelu sprawowania tego urzędu, który wypracował Aleksander Kwaśniewski. Polega on na budowaniu wizerunku prezydenta jako filaru stabilności państwa, unikającego kontrowersji i szukającego kompromisów gładkiego polityka w delikatnym dystansie do własnej partii.
Do tego dochodzi budowanie wpływów w mediach, zwłaszcza publicznych, tak by prezydent mógł liczyć na dobrą prasę – dokładnie tak, jak było za czasów Kwaśniewskiego.
Nie ma się zatem co dziwić, że po pięciu latach takiej prezydentury Bronisław Komorowski – niczym Kwaśniewski – ma szansę wygrać kolejną kadencję już w pierwszej turze. I tak jak 15 lat temu na dworze Kwaśniewskiego, tak dziś w Pałacu Prezydenckim Komorowskiego wszelkie działania skupione są na jednym celu: uniknięciu drugiej tury. Nie ma się co dziwić – faworyci nie lubią loterii.
Na Komorowskiego zagłosuje gremialnie elektorat Platformy, to oczywiste. Znajdzie się także grupa wyborców PiS, którzy go poprą, choć nie ma co liczyć na pozyskanie w tym elektoracie znaczących łupów. W myśleniu o zwycięstwie już w pierwszej turze dla prezydenta kluczowe są zatem nazwiska konkurentów z pozostałych partii – SLD, PSL oraz Twojego Ruchu.