Wielki strach przed drugą turą

Nie dowiemy się, czy prezydent wpływał na wybór swych konkurentów w wyborach

Publikacja: 21.01.2015 00:00

Bronisław Komorowski chciał pełnić urząd jak Aleksander Kwaśniewski. Na zdjęciu wtorkowe spotkanie z

Bronisław Komorowski chciał pełnić urząd jak Aleksander Kwaśniewski. Na zdjęciu wtorkowe spotkanie z Krzysztofem Hołowczycem i Rafałem Sonikiem, uczestnikami Rajdu Dakar

Foto: PAP/Radek Pietruszka

Plan jest taki. W poniedziałek, 2 lutego, marszałek Radosław Sikorski dokona konstytucyjnych powinności i ogłosi termin wyborów prezydenckich – pierwsza tura ma się odbyć 10 maja. Kluczowa jest jednak dalsza część planu: Bronisław Komorowski robi wszystko, aby na pierwszej turze się skończyło. W Pałacu Prezydenckim i władzach Platformy Obywatelskiej panuje bowiem obawa przed dogrywką.

Filar stabilności

Od początku swej prezydentury Bronisław Komorowski nie ukrywał, że zamierza nawiązać do modelu sprawowania tego urzędu, który wypracował Aleksander Kwaśniewski. Polega on na budowaniu wizerunku prezydenta jako filaru stabilności państwa, unikającego kontrowersji i szukającego kompromisów gładkiego polityka w delikatnym dystansie do własnej partii.

Do tego dochodzi budowanie wpływów w mediach, zwłaszcza publicznych, tak by prezydent mógł liczyć na dobrą prasę – dokładnie tak, jak było za czasów Kwaśniewskiego.

Nie ma się zatem co dziwić, że po pięciu latach takiej prezydentury Bronisław Komorowski – niczym Kwaśniewski – ma szansę wygrać kolejną kadencję już w pierwszej turze. I tak jak 15 lat temu na dworze Kwaśniewskiego, tak dziś w Pałacu Prezydenckim Komorowskiego wszelkie działania skupione są na jednym celu: uniknięciu drugiej tury. Nie ma się co dziwić – faworyci nie lubią loterii.

Na Komorowskiego zagłosuje gremialnie elektorat Platformy, to oczywiste. Znajdzie się także grupa wyborców PiS, którzy go poprą, choć nie ma co liczyć na pozyskanie w tym elektoracie znaczących łupów. W myśleniu o zwycięstwie już w pierwszej turze dla prezydenta kluczowe są zatem nazwiska konkurentów z pozostałych partii – SLD, PSL oraz Twojego Ruchu.

Decyzje SLD i TR

Jeszcze w listopadzie murowanym kandydatem SLD na prezydenta był Wojciech Olejniczak. Były europoseł i minister rolnictwa, 40-latek, dekadę temu bez powodzenia próbował zmienić SLD w nowoczesną socjaldemokrację. Dziś, gdy SLD przeżywa ogromne problemy wewnętrzne i z wyborów na wybory traci poparcie, Leszek Miller uznał, że ta młoda, socjaldemokratyczna twarz może dodać parę punktów. Jesienią minionego roku, gdy SLD szukał kandydata, Olejniczak był na wykładach na Uniwersytecie Georgetown w USA. – Wojtek chciał kandydować. W listopadzie byliśmy przekonani, że mamy dobrego kandydata, który może zdobyć kilkanaście procent głosów — opowiada polityk ze ścisłego kierownictwa SLD. Jeszcze na początku grudnia rzecznik SLD Dariusz Joński – bliski Millerowi – tak zapowiadał w portalu Onet: – Stoimy przed wyborem kandydata centrolewicy na prezydenta Polski. Mam nadzieję, że będzie to Wojciech Olejniczak, który ma predyspozycje takie jak Aleksander Kwaśniewski.

Tyle że ostatecznie Olejniczak odmówił kandydowania. – Tuż przed ogłoszeniem nominacji, co miało nastąpić 6 grudnia, Wojtek się wycofał. Byliśmy w szoku – twierdzi nasz rozmówca z wierchuszki SLD, przekonany, że Olejniczak wycofał się pod naciskiem Pałacu Prezydenckiego.

W rozmowie z „Rz" Olejniczak przyznaje, że Miller złożył mu ofertę kandydowania. – SLD dziś jest taką partią i ma takich ludzi we władzach, że to nie miało sensu – tłumaczy, zaprzeczając, że uległ naciskom ze strony prezydenta.

– W SLD są przekonani, że spotykał się pan w tej sprawie z doradcą prezydenta Tomaszem Nałęczem – zauważamy.

– Z Nałęczem rozmawiałem już po powrocie z USA, gdzie podjąłem decyzję, że nie będę startował – zapewnia Olejniczak.

Wobec rezygnacji Olejniczaka Miller próbował namówić partię do poparcia wyrzuconego z SLD Ryszarda Kalisza – ale bezskutecznie. W finale poszedł va banque, stawiając na nieznaną współpracownicę SLD Magdalenę Ogórek. – Ona jest niewiadomą. Z jednej strony nie widać, żeby miała jakiekolwiek kompetencje do zajęcia stanowiska prezydenta i może się kompletnie nie liczyć w stawce. Z drugiej – ze względu na miły wizerunek i zainteresowanie nią mediów może zdobyć kilka punktów. Ile? Może 6, może 8 proc. – zastanawia się doradca prezydenta, który będzie pracował w jego sztabie.

Bez wątpienia jednak Ogórek jest dla Komorowskiego znacznie wygodniejszym przeciwnikiem niż Olejniczak.

Komorowski zażądał od Ewy Kopacz 15 mln na kampanię i wyznaczył schetynowca do sztabu

Podobne plotki – o naciskach Pałacu Prezydenckiego w sprawie nazwiska kandydata – słychać także w drugiej lewicowej partii – Twoim Ruchu. To tym bardziej wiarygodne, że Bronisław Komorowski i Janusz Palikot od lat się przyjaźnią i koordynują niektóre działania polityczne.

Twój Ruch kandydata wystawić musi, bo to dla tej partii być albo nie być. Ugrupowanie sromotnie przegrało ubiegłoroczne wybory europejskie i samorządowe. Teraz chce wykorzystać kampanię prezydencką jako rozgrzewkę przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi, które będą kluczowe dla przyszłości partii.

Według naszych rozmówców z otoczenia Palikota Pałac Prezydencki naciskał, by Twój Ruch nie wystawiał w wyborach Barbary Nowackiej, która przebojem weszła do polskiej polityki przy okazji wyborów europejskich w minionym roku. Nowacka – w przeciwieństwie do Ogórek – zbiera pochlebne opinie. Wschodzącą gwiazdę lewicy widzą w niej nie tylko współpracownicy Palikota, ale także część SLD, z którym Nowacka utrzymuje dobre relacje. Wszak jej matka Izabela Jaruga-Nowacka była sekretarzem stanu w Kancelarii Premiera, gdy rządem kierował Miller.

Elokwentna i umiarkowana w poglądach Nowacka mogłaby być dla Komorowskiego niewygodną przeciwniczką. W dodatku utrudniłaby mu granie w kampanii Smoleńskiem – a prezydent chce w najbliższym czasie mocno się włączyć w budowę pomnika ofiar w Warszawie, a na ministra Sławomira Rybickiego, którego brat zginął w Smoleńsku, wskazał jako szefa swego sztabu wyborczego. Nowacka w kwestii Smoleńska jest jednak bardziej wiarygodna od Komorowskiego, bo w katastrofie straciła matkę.

Nowacka jednak nie wystartuje, choć wiadomo, że Palikot brał to poważnie pod uwagę. Ostatecznie wystartuje sam, co przyda Komorowskiemu głosów centrolewicowych wyborców, dla których Palikot jest niestrawny.

Co zrobi PSL

W tej układance jest jeszcze tylko jedna niewiadoma: czy PSL wystawi własnego kandydata czy też poprze Komorowskiego, co doda prezydentowi kolejne punkty i zwiększy szanse na uzyskanie ponad 50 proc. głosów już w pierwszej turze.

Komorowski regularnie spotyka się z liderem ludowców Januszem Piechocińskim i naciska, by PSL nie wystawiało swego kandydata. – Prezydent nie jest w stanie przewidzieć decyzji PSL. Oni nie prowadzą gry. Naprawdę mają trudną sytuację – twierdzi współpracownik Komorowskiego.

Ludowcy za wszelką cenę chcą uniknąć drugiej tury głosowania. Dlaczego? Bo wówczas bezpośrednie starcie kandydatów PO i PiS zmarginalizuje małe ugrupowania i PSL ciężko będzie zdobyć dobry wynik w wyborach parlamentarnych, które odbędą się kilka miesięcy później. Tyle że z tego punktu widzenia nie ma bezpiecznego dla PSL wariantu na wybory prezydenckie. Poparcie Komorowskiego to rezygnacja z własnego szyldu tuż przed wyborami sejmowymi, w dodatku bez żadnych gwarancji, że to wystarczy, by prezydent zwyciężył w pierwszej turze.

Z kolei wystawienie własnego kandydata pozwala promować zielony sztandar. Tyle że – jak pokazuje praktyka – ludowiec może liczyć w wyborach prezydenckich na nie więcej niż 5 procent. A zatem nie liczy się w stawce, a jednocześnie odbiera parę punktów Komorowskiemu, co może mu uniemożliwić wiktorię w pierwszej turze i doprowadzić do czarnego dla PSL scenariusza – dogrywki między kandydatami PO i PiS. – To naprawdę diabelska alternatywa – kręci głową jeden z liderów PSL.

Wicepremier Janusz Piechociński przyznaje w rozmowie z „Rz", że rozmawia z Komorowskim na temat poparcia go przez PSL w wyborach prezydenckich. – Obiecałem tylko tyle, że pan prezydent pierwszy dowie się o naszej decyzji – mówi. W otoczeniu prezydenta zakłada się, że PSL raczej wystawi swojego kandydata. Wszak partie bez prezydenckich kandydatów źle dotąd kończyły.

Bez szyldu PO

Choć poparcie dla Komorowskiego ze strony Platformy jest czystą formalnością, nie znaczy to jednak, że między partią a jej kandydatem panuje błogostan. Wręcz przeciwnie. Właśnie ruszyła batalia o kształt kampanii, skład sztabu wyborczego i pieniądze.

Według naszych informacji podczas niedawnego spotkania w cztery oczy z premier Ewą Kopacz Komorowski tonem nieznoszącym sprzeciwu przedstawił Platformie swoje warunki dotyczące kampanii. Zażądał 15 mln zł z partyjnego budżetu i wyznaczył schetynowca Roberta Tyszkiewicza na jedynego reprezentanta PO w swoim sztabie. Sztab bowiem ma być oparty nie na działaczach PO, tylko na współpracownikach Komorowskiego. – Kopacz to rozumie i akceptuje. Schetyna się nie sprzeciwia. Ale Grabarczyk ma z tym problem – mówi jeden z polityków PO, wskazując na opinie trojga w tej chwili kluczowych polityków Platformy.

Frakcja ministra sprawiedliwości Cezarego Grabarczyka (tzw. spółdzielnia) kontroluje w tej chwili partyjne struktury. Spółdzielcy liczyli na to, że szefami regionalnych sztabów Komorowskiego będą politycy, którzy potem w wyborach sejmowych dostaną jedynki na listach Platformy. Wybory prezydenckie były dla nich okazją do ogrzania się w świetle Komorowskiego, a przez to – wypromowania wśród wyborców. – To zrozumiały postulat, bo taki jest interes partii. Tyle że Komorowski nie chce się na to zgodzić – mówi nasz rozmówca, współpracownik prezydenta. – Komorowski powiedział w rozmowie z Kopacz, że chce się trzymać z dala od szyldu PO. Oświadczył, że chce występować jako kandydat szerszego obozu politycznego i społecznego.

Jak to tłumaczył, skoro partia potrzebuje go, żeby myśleć o wygranej z PiS w wyborach sejmowych na jesieni? – Powiedział jej, że szyld PO tylko mu zaszkodzi, co może doprowadzić do drugiej tury. W drugiej turze, owszem, wygra z Dudą. Ale przewaga może być niewielka, rzędu kilku punktów. Zdaniem Komorowskiego taki wariant będzie grozić PO porażką z PiS w wyborach parlamentarnych, bo kampania przed drugą turą prezydencką doda opozycji wiatru w żagle – relacjonuje nasz rozmówca.

Jednak nawet w ścisłym otoczeniu Kopacz są politycy oburzeni dyktatem Komorowskiego. – Bronek zupełnie nie rozumie, jak się robi kampanię, bo się tym nigdy nie zajmował. Potrzebuje naszych struktur i pilnowania wydatków przez naszych speców od finansów. On nie ma do tego ludzi w swoim otoczeniu. Nie poradzi sobie bez nas – mówi nam jeden z doradców pani premier.

Finalnie jednak prezydent dostanie od swej dawnej partii wszystko, co chce. Bo dziś – inaczej niż w poprzednich wyborach prezydenckich w 2010 r. – to Platforma bardziej potrzebuje Komorowskiego niż Komorowski Platformy. I obie strony doskonale to wiedzą.

Kraj
Relacje, które rozwijają biznes. Co daje networking na Infoshare 2025?
Kraj
Tysiąc lat i ani jednej idei. Uśmiechnięta Polska nadal poszukuje patriotyzmu
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Kraj
Jak będzie wyglądać rocznica koronacji Chrobrego? Czołgi na ulicach stolicy
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Kraj
Walka z ogniem w Biebrzańskim Parku Narodowym. „Pożar nie jest opanowany”
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne