Bo niusy raz jedna gazeta ma lepsze, raz druga. Gdy jednak dochodzi do sytuacji, w której trzeba opisać wydarzenie powszechnie znane – takim jest rocznica – ujawniają się różnice światopoglądowe, polityczne itp. Dlatego polecam uważnym czytelnikom lekturę smoleńskich wstępniaków redaktorów naczelnych „Rzeczpospolitej" Bogusława Chraboty i „Gazety Wyborczej" Jarosława Kurskiego.
Chrabota nie staje po żadnej ze stron. „Przy okazji ważnej, piątej rocznicy katastrofy apelujemy o wyciszenie politycznych emocji i godne uczczenie wszystkich ofiar. Istotne jest szczególnie to, by nie stała się ona elementem trwającej kampanii wyborczej. Jest zbyt ważna" – pisze w „Rz".
„Taki apel o ciszę nad grobami zmarłych nie oznacza bezwarunkowej akceptacji sposobu, w jaki prowadzono i prowadzi się postępowania w sprawie katastrofy. Dziś wiemy jedno: zaangażowane w tę sprawę instytucje, takie jak prokuratury wojskowa i cywilna, komisja Jerzego Millera oraz NIK, zaprezentowały ustalenia niekomplementarne, a często wzajemnie sprzeczne" – dodaje.
A dalej: „Państwo, którego instytucje przez pięć lat nie potrafią przekonująco wyjaśnić okoliczności katastrofy, w której zginął jego prezydent, nie działa skutecznie. Trudno dziś, w dniu piątej rocznicy Smoleńska, wciąż przekonywać, że polskie państwo zdało egzamin – przed katastrofą i po niej".
Teraz zaś przyjrzyjmy się temu, co pisze Jarosław Kurski. Podobnie i on, jak Chrabota, wspomina jedność i zadumę, która towarzyszyła nam 10 kwietnia 2010 roku i tuż potem. W przeciwieństwie jednak do „Rzeczpospolitej", która widzi, że winę tu ponoszą wszystkie siły, które miały interes w tym, by upolitycznić tę tragedię, „Wyborcza" wini tylko jedną stronę. „Im dalej było od 10 kwietnia, tym więcej miotano fałszywych oskarżeń i zniewag. Nie były jeszcze znane wyniki śledztwa, nie były ustalone przyczyny tragedii, lecz już padły oskarżenia o spisek Tuska z Putinem, o celowe spowodowanie katastrofy, a potem wręcz - o zamach". Czytaj: oskarżenia pojawiały się wyłącznie ze strony PiS o zamach. O tym, że np. ówczesny pupilek „Wyborczej" Janusz Palikot oskarżał, że winnym tragedii jest Lech Kaczyński, który ma krew na rękach – czytelnik „GW" się już nie dowie. Ani o tym, że od samego początku katastrofy media podawały dezinformujące „niusy" ze śledztwa, które miały zmniejszyć współodpowiedzialność rosyjskich kontrolerów – ani słowa. Ani o wrzutkach typu „tak lądują debeściaki", ani o tym, że „jak nie wylądujemy to nas zabiją" – które rzekomo mieli wypowiadać piloci.