W 2005 r. o tym, że to Lech Kaczyński, a nie Donald Tusk, został prezydentem, zdecydowali wyborcy Andrzeja Leppera. W tym roku zdecyduje o tym elektorat Pawła Kukiza. Ale czy może on także całkowicie zmienić polską scenę polityczną? Odpowiedź nie jest jednoznaczna.
KONTRA: Nizinkiewicz: Nowe reguły, nowy porządek
Ci, którzy traktują byłego lidera Piersi jako naiwniaka i gapę, dają się nabrać dokładnie tak jak jego wyborcy. Nie jest ani gapą, ani naiwniakiem. Raczej takiego gra. Oczywiście, nie jest także starym wyjadaczem i partyjnym cwaniakiem, ale obraz poczciwego szaleńca jest świadomym produktem marketingowym, a nie realnym obrazem tego polityka.
Świadczył o tym najdobitniej wieczór wyborczy, w czasie którego Kukiz przestał udawać. Mało kto zwrócił uwagę na trzy rzeczy, które wówczas można było zanotować. Po pierwsze, miejsce konwencji – sala została użyczona przez prezydenta Lubina, a za Kukizem, na ogromnym świetlnym ekranie co chwila ukazywał się wielki napis „Bezpartyjni Samorządowcy". To nazwa nie szalonych działaczy społecznych, ale grupy doświadczonych i wyrachowanych polityków z Dolnego Śląska, którzy na polityce zjedli zęby, a dziś wyraźnie wspierają Kukiza i jego inicjatywę.
Po drugie, Kukiz zdobył się wówczas na wyznanie. Szczerze przyznał, że jednomandatowe okręgi wyborcze, znane pod skrótem JOW, były jedynym hasłem jego kampanii, bo bał się, że jak wprowadzi inne hasła, to „ruch zostanie podzielony i rozegrany". Było to świadome przyznanie, że potraktował swoje naczelne hasło jako wehikuł, który miał go dowieźć do wysokiego wyniku wyborczego, i zdawał sobie sprawę, że rozszerzenie komunikatu politycznego o inne kwestie może mu zaszkodzić i obniżyć zyski sondażowe.