To był jeden z najbardziej kontrowersyjnych projektów kończącej się kadencji Sejmu. Protestowali przeciw niemu m.in. generalny inspektor ochrony danych osobowych, prokurator generalny i organizacje pozarządowe.
Ostatecznie rząd zrezygnował z przeforsowania ustawy w Sejmie. Jednak zdaniem niektórych ekspertów brak rozwiązań może okazać się groźniejszy niż przyjęcie wadliwych przepisów.
Samowola służb
Chodzi o zmianę zasad inwigilacji obywateli przez policję i służby specjalne, polegającej na sięganiu po dane telekomunikacyjne. Tymi danymi są m.in. billingi, informacje o lokalizacji telefonu i dane osobowe abonenta. W ubiegłym roku służby złożyły u operatorów sieci telefonicznych aż 2 mln zapytań o takie dane. Mogą sięgać po nie bez jakiegokolwiek nadzoru sądu, w odróżnieniu m.in. od podsłuchów i kontroli korespondencji. Dlatego przed ponad rokiem przepisy o dostępie do danych telekomunikacyjnych zakwestionował Trybunał Konstytucyjny.
Dał rządzącym 18 miesięcy na objęcie działań służb kontrolą niezależnego organu. Jednak rząd się ociągał z przedstawieniem projektu ustawy. – Ta sprawa ma fundamentalne znaczenie i niedopuszczalne jest, by w demokratycznym państwie tyle miesięcy czekać na jakiekolwiek propozycje – alarmował w maju Adam Bodnar, wówczas ekspert Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, dziś rzecznik praw obywatelskich.
Ostatecznie rząd postanowili więc wyręczyć senatorowie. Swoją propozycję przedstawili w czerwcu i to ona wywołała tak ostrą krytykę niektórych instytucji i organizacji pozarządowych. „Nowelizacja nie stwarza wystarczających gwarancji ochrony prywatności i tajemnicy komunikowania się obywateli" – alarmował np. generalny inspektor ochrony danych osobowych.