„Rzeczpospolita”: Dziś mija miesiąc od rozpoczęcia ukraińskiej ofensywy w obwodzie kurskim. Jak można ją ocenić z punktu widzenia wojskowego? Czy przyniosła jakieś efekty militarne, czy była głównie demonstracją tego, że Ukraina nie musi się wyłącznie bronić?
Gen. Bogusław Pacek: Ofensywa Ukrainy w Rosji z wojskowego punktu widzenia z całą pewnością miała znaczenie psychologiczno-wizerunkowe. I ono także w działaniach wojennych jest istotne. Pokazała, że Rosja nie ma potężnej armii, że nie dysponuje niezłomnym orężem i że posiada dziury w systemie obronnym państwa. Ukraińcy atakując obwód kurski niedużymi siłami pokazali, że Rosja jest bezbronna w całym obwodzie i to bezbronna na tyle, że ofensywa na głębokość ok. 30 km tak naprawdę bez przeszkód mogła być zrealizowana, bez użycia jakichś wielkich sił po stronie ukraińskiej. To jest z pewnością coś, co ocenić należy pozytywnie. Efekt zaskakującego jednak ataku Ukraińców to była kompromitacja władz wojskowych i politycznych Rosji. To także wpłynęło na obniżenie oceny władz Rosji, w tym samego Władimira Putina, jak i pogorszenie nastrojów wśród Rosjan, chociaż nie uległy one jakiejś druzgocącej zmianie, ale jednak ofensywa Ukraińców została zauważona przez społeczeństwo.
Czytaj więcej
Po co ukraińska armia zaatakowała obwód kurski, co jej się udało osiągnąć i co dalej? Wojskowi i eksperci nie mogą pogodzić się w ocenie operacji Kijowa.
Natomiast typowo wojennych celów militarnych Ukrainie nie udało się osiągnąć. A były one dwojakiego rodzaju. Pierwszy to było oczekiwanie, że Rosjanie, którzy wyraźnie dominowali w obwodzie donieckim i prowadzili skuteczną ofensywę na kierunku Pokrowska, będą musieli część sił biorących udział w tym natarciu przegrupować do obwodu kurskiego, po to żeby go bronić. Ten cel nie został osiągnięty, a jeżeli nawet, to w małym stopniu, ponieważ Rosjanie przegrupowali siły z Ukrainy, ale z innych obwodów, a z obwodu donieckiego zaledwie siły rezerwowe – i to w niewielkich ilościach.
Drugi cel – bardzo istotny, także militarny – to było ukazanie państwom zachodnim, a przede wszystkim Stanom Zjednoczonym, że odpowiedzią na agresję Rosji może być nie tylko skuteczna obrona w Ukrainie, bo to Ukraińcom nie idzie na obecnym etapie zbyt dobrze, ale też zaskakujące zaatakowanie Rosji na jej terytorium. I do tego, gdyby prowadzić to dalej skutecznie, potrzebne są rakiety dalekiego zasięgu, których Rosja bardzo się obawia. Należą do nich brytyjskie rakiety Storm Shadow i bardzo oczekiwane rakiety ATACMS, amerykańskie. Jedne rażą na odległość ponad 220 km, amerykańskie na odległość ponad 320 km. Ten cel też nie został osiągnięty.
Co dałoby Ukraińcom rażenie celów na zapleczu frontu w obwodzie kurskim? I dlaczego Zachód nie wyraża zgody na użycie pocisków dalekiego zasięgu na ataki na cele wojskowe w głębi Rosji? Wiele razy już była mowa o rosyjskich czerwonych liniach – i za każdym razem przekroczenie jednej z nich, np. dostarczenie Ukrainie zachodnich czołgów podstawowych, czy myśliwców F-16 – nie prowadziło do eskalacji, której wszyscy się obawiali.
Moja osobista opinia od początku jest taka, że Ukraińcy powinni dostać taką zgodę, niezależnie od tego czy to jest działanie w obwodzie kurskim, czy nie. Mówiłem o tym na długo wcześniej przed operacją w obwodzie kurskim. Nie da się dzisiaj walczyć z Rosją w taki sposób, że Rosja może wszystko, a Ukraina walczy z jedną zawiązaną z tyłu ręką. Odpowiedź na moje oczekiwania jest w części pozytywna – ponieważ jednak i Amerykanie, i Brytyjczycy, i cały Zachód wyrazili zgodę na atakowanie terenów Rosji, ale przygranicznych. Tutaj można użyć broni zachodniej, np. atakując lotniska, bazy paliwowe, inne elementy związane bezpośrednio z tą wojną. Natomiast nie ma zgody na atakowanie celów daleko położonych od Ukrainy, które nie są bezpośrednio związane z wojną, a tego chce Ukraina. Razić w innym miejscu po to, aby się zagotowało w Rosji i aby Rosja zrozumiała, że trzeba pilnować swojego państwa, a nie atakować Ukrainy.