Aleksander Łukaszenko zawita we wtorek do Moskwy, już po raz drugi w czasie rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Wraz z Władimirem Putinem ma pojechać na Daleki Wschód, gdzie odwiedzą kosmodrom „Wostocznyj” w obwodzie amurskim. Za zamkniętymi drzwiami omówią tam m.in. sytuację w Ukrainie.
Jednym z tematów, jak zdradziła rosyjska rządowa telewizja Rossija 1, ma być udział Mińska w rozmowach pokojowych z Kijowem. Wcześniej Łukaszenko polecił rządowi, a w szczególności MSZ, by nie dopuścił do rozmów „bez udziału Białorusi”. Tuż po tym szef rosyjskiej dyplomacji stwierdził, że Mińsk powinien być jednym z sygnatariuszy ewentualnego międzynarodowego porozumienia w sprawie gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. Podpis nieuznawanego Łukaszenki miałby się znaleźć obok podpisów przywódców państw Zachodu.
Wyścig o uznanie
– Łukaszenko próbuje legitymizować swoją władzę, jest nielegalnym dyktatorem nieuznawanym w świecie demokratycznym. Raz mu się to udało w 2015 roku, gdy przywódcy Niemiec, Francji, Ukrainy i Rosji zawarli porozumienia w Mińsku. W 2020 roku powrócił do miażdżenia własnego społeczeństwa i represji, które trwają do dzisiaj – mówi „Rzeczpospolitej” Andrej Sannikau, opozycjonista, były wiceszef białoruskiego MSZ oraz rywal Łukaszenki w wyborach prezydenckich w 2010 roku.
Według niego błędem było to, że ukraińska strona zgodziła się na początku rozmów spotkać się z Rosjanami na terenie Białorusi. – Przecież Unia Europejska traktuje Łukaszenkę jako współuczestnika rosyjskiej agresji na Ukrainę. Udostępnił terytorium Białorusi rosyjskim wojskom. Wykonuje rozkazy Putina – dodaje Sannikau. Jest przekonany, że białoruski dyktator nie wysłał jeszcze do Ukrainy swoich wojsk tylko dlatego, że „nie było rozkazu z Moskwy”.
Białoruska propaganda niemal słowo w słowo powtarza rosyjską. Łukaszenkowskie media wojnę i agresję nazywają „operacją” i rozpowszechniają kremlowskie tezy o „denazyfikacji Ukrainy”. A przedstawiciele reżimu utrzymują, że władzami w Kijowie „steruje Waszyngton”.