Grupa pasażerów, mieszkających w mieście Kercz na Krymie, opuszcza prom w porcie Kaukaz na rosyjskim lądzie stałym. Wszyscy zmierzają w kierunku bankomatu przy kasach biletowych, po czym, po pobraniu gotówki, wracają następnym promem do domu. „Z powodu waszych sankcji (uwaga pod adresem niemieckiej reporterki) musimy tutaj odbierać nasze emerytury". Ktoś inny dorzuca: „Ameryka obłożyła nas sankcjami, dlatego nie możemy na Krymie korzystać z naszych kart kredytowych".
„Ludzie teraz lepiej żyją"
Swietłana i Gienadij Frolow są emerytami. Długo pracowali na rosyjskiej północy, w Murmańsku. Teraz mieszkają na Krymie, gdzie opiekują się matką Swietłany. Na pytanie, co się zmieniło na Krymie po przejęciu półwyspu przez Rosję, odpowiadają bez namysłu: „Zrobiło się spokojnie. Nie musimy się już bać Prawego Sektora. Podwyższono nam emerytury, ludzie teraz lepiej żyją".
Przejazd promem trwa 20 minut. Dostać się drogą lądową na Krym przez Ukrainę jest wielce problematyczne. Dlatego Rosja zaopatruje półwysep w dużej mierze drogą wodną. Zimą odprawa przebiega sprawnie, bo jest znacznie mniejszy ruch, ale podczas sztormu prom nie kursuje. Raz po raz dochodzi do powstawania wąskich gardeł.
„W szpitalach było strasznie"
Ceny żywności wzrosły na Krymie o 50 procent. „Nigdy nie byliśmy tutaj w szpitalu, ale ludzie nam opowiadali, że wtedy, gdy ten półwysep należał do Ukrainy, w szpitalach było strasznie. Już sam budynek był okropny, a w żelaznych łóżkach nawet nie było materacy. Prześcieradła, poduszki i koce: wszystko trzeba było przynosić z domu".
Frolowie proponują reporterce podwiezienie jej do miasta. Samochód zaparkowali w porcie. Po przeciwnej stronie drogi, sznur ciężarówek. W asfalcie dziury. „Ta droga jest rzeczywiście w opłakanym stanie. Za czasów ZSRR to miasto było naprawdę ładne. Potem wszystko zdewastowano".