Cóż jednak robić, gdy Paryż i Berlin dbają tylko o własne interesy. Poza tym unijny motor się zapiaszczył i szansę utrzymania dominacji widzi w ograniczaniu swobód wspólnego rynku. W obronie swoich robotników, swoich fabryk, swojego dobrego samopoczucia i swojego komfortu Francuzi są zdolni rozmontować zasadę wolnego przepływu usług, a Niemcy ich w tym wspierają. I jedni, i drudzy od kilkunastu lat wykorzystywali do cna swobodę przepływu kapitału i towarów, które dla młodych państw Unii mają sens wtedy, gdy rekompensują je pozostałe dwie wolności unijnego rynku – swoboda przepływu osób i usług. W rezultacie prawie każdy z nas ma i będzie miał w pobliżu francuski czy niemiecki supermarket i bank, a polskie firmy transportowe, które dominują na rynku w Niemczech czy Francji, mają się stać ofiarami tamtejszego protekcjonizmu.
Władze obu największych unijnych krajów lansują tezę, że przyszłość Unii i Europy zależy od samopoczucia Francuzów. Bo jak się dla nich nie nagnie zasad, nie przymknie oka na permanentnie nadmierny deficyt budżetowy, unikanie reform i populizm socjalny, to wygra zła Marine Le Pen i koniec Wspólnoty. Samopoczucie, nie mówiąc o interesach, innych narodów troski nie wzbudza.
Inni postanowili więc sami zatroszczyć się o siebie. Powstał list w obronie zasad wspólnego rynku, konkurencyjności i innowacyjności. Podpisali go przywódcy 17 (z 28, a po brexicie 27) krajów Unii. Polska, obecnie szósty pod względem ludności kraj Wspólnoty, jest wśród nich największa. Można więc powiedzieć, że jest to koalicja średnich i małych. Rządzonych przez różne ugrupowania – od socjalistów po konserwatystów. Głównie z państw Północy, rygorystyczniej podchodzące do wydatków – kraje nordyckie, bałtyckie, Beneluksu, Irlandia i prawie cała Grupa Wyszehradzka (co znaczące – bez Węgier, które dotychczas towarzyszyły nam w inicjatywach unijnych). Ale są i południowcy – Portugalia i Malta, Słowenia i Chorwacja. Ta cecha, ostrzejsze podejście do wydatków budżetowych, może zresztą oznaczać, że nie jest to spisek przeciw Berlinowi, on może się życzliwie przyglądać działaniom tego ruchu.
Rząd PiS może się teraz chwalić, że jest ważnym uczestnikiem silnej koalicji walczącej o wartości unijne. Do tej pory współtworzył raczej koalicje mniejsze i przeciw czemuś, przede wszystkim przeciw obowiązkowemu przyjmowaniu imigrantów. A głównie starał się o to, by co najmniej sześć państw unijnych nie chciało wesprzeć pomysłu karania Polski na mocy artykułu 7 traktatu o UE. I to się dotychczas udaje, kary nie ma.
Walka o cztery swobody unijnego rynku ma jeszcze jedną zaletę – jest ponadpartyjna. Trudno sobie wyobrazić, żeby opozycja nie wsparła polskich interesów.