Podczas niedzielnego wiecu politycznego, zwanego kokieteryjnie „piknikiem rodzinnym”, Jarosław Kaczyński spotkał się z wyborcami na Mazowszu w miejscowości Gózd.
Ale największe polityczne znaczenie ma to, co Kaczyński powiedział żegnając się z mieszkańcami Gózdu. – Wierzę, że za cztery lata ktoś, kto będzie stał w tym miejscu, bo ja już mam swoje lata, więc pewnie to nie będę ja, będzie mógł powiedzieć: kolejny raz dotrzymaliśmy słowa i uczyniliśmy wielki krok w tym kierunku, o którym mój poprzednik mówił.
Albo była to ze strony Jarosława Kaczyńskiego kokieteria, puszczenie oka do słuchaczy, że być może wybiera się na emeryturę, że nie jest takim strasznym dyktatorem, jak mówią, skoro nie wiadomo, kto za cztery lata będzie prezesem PiS.
Ale jest też i taka możliwość, że była to wypowiedź z pełną premedytacją. Bo temat sukcesji w PiS po Jarosławie Kaczyńskim pojawia się regularnie. Ostatnio w zeszłym roku – gdy prezes rządzącej partii zniknął z powodu choroby kolana na kilka tygodni. Centrum dowodzeni partią i państwem przeniosło się do jednego z warszawskich szpitali. Z zewnątrz wyglądało to jednak na czasowe bezkrólewie, które jest doskonałym polem doświadczalnym, pozwala bowiem zobaczyć, kto się już uważa za następcę oraz kto w jaki sposób się zachowuje podczas nieobecności prezesa. Jestem pewien, że Kaczyński wyciągnął wówczas wnioski z obserwowania zachowań różnych osób i widział, kto jest lojalny, a kto może się przeciwko niemu zwrócić.