Łódka Zjednoczonej Prawicy płynie w mocnym przechyle. Jarosław Kaczyński usiłuje co prawda utrzymać ster, ale co rusz wymyka mu się on z rąk. Załoga (Zbigniew Ziobro i Jarosław Gowin), zamiast siedzieć razem na burcie nawietrznej i swoim ciężarem równoważyć łódź, co chwilę przeskakuje na drugą burtę i łódź nabiera wody. Wyjścia są dwa: albo sternik zmieni kurs na mniej ostry i łódź się wyprostuje, albo trzeba wyrzucić z niej krnąbrnych załogantów.
Wydaje się, że Kaczyński decyzję podjął i lada moment za burtą znajdzie się Jarosław Gowin. Nie pierwszy zresztą raz. Po ubiegłorocznym zamieszaniu z wyborami prezydenckimi do wody wskoczył sam, ale ostatecznie uznał, że przetrwać można tylko w ZP, wrócił więc do łodzi. Sternik jest jednak pamiętliwy i za jego przyzwoleniem w szeregach partii Gowina zrodził się bunt zakończony odejściem kilku polityków, z Adamem Bielanem na czele. Teraz sternik również kalkuluje. Wyrzucenie Gowina bez podebrania mu stronników skończy się na skałach – ZP przestanie istnieć i nie uratuje jej nawet to, że z paroma osobami płynie w jej kierunku Paweł Kukiz. Załoga będzie za mała, by bezpiecznie płynąć dalej.
Czy to już ten moment, gdy powinniśmy zacząć pisać nekrolog dla ZP? Raczej nie, ale nietrudno zauważyć, że co najmniej od roku jest ona w nieustającym kryzysie. Najpierw przesuwanie wyborów prezydenckich, pandemia, opór Zbigniewa Ziobry przy głosowaniu ratyfikacji europejskiego Funduszu Odbudowy, nieudane podejścia do wyboru rzecznika praw obywatelskich. Koalicjanci są sobą mocno zmęczeni. Każdy poszedłby już w swoją stronę. Sęk w tym, że aby utrzymać władzę, trzeba się jeszcze pomęczyć. Ale dopłynąć wspólnie do wyborów w 2023 r. może być naprawdę ciężko.