Przez kilkanaście dni po powołaniu na urzędy ani minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, ani minister obrony narodowej Bogdan Klich nie spotkali się z prezydentem, by przedstawić mu swe plany - co w środę ujawniła "Rz". A zdążyli w tym czasie złożyć deklaracje o wycofaniu polskich wojsk z Iraku w 2008 r. i o stworzeniu w pełni zawodowej armii w 2009 r. Z kolei premier Donald Tusk, również nie zadając sobie trudu choćby uprzedzenia głowy państwa, zaczął radykalnie zmieniać polską politykę zagraniczną wobec Moskwy, uchylając nasze weto w sprawie podjęcia z Rosją negocjacji o przyjęciu jej do OECD.
W odpowiedzi Anna Fotyga, nowa szefowa Kancelarii Prezydenta RP, na swej dzisiejszej konferencji prasowej niezwykle ostro oceniła te pierwsze deklaracje premiera i jego ministrów. Także dziś doszło do skandalu z nieusprawiedliwionym w porę nieprzybyciem szefa MSZ na spotkanie z prezydentem. Jeśli dodać do tego, że Lech Kaczyński ma zamiar skierować do Trybunału Konstytucyjnego serię pytań dotyczących zakresu kompetencji prezydenta i ministrów rządu w spornych obszarach, to obraz staje się pełen.
Wskutek obowiązywania w naszym kraju fatalnej konstytucji, która mało precyzyjnie dzieli władzę między prezydentem a rządem i w rezultacie skłania oba ośrodki do toczenia wyniszczającej walki, zarysowała się groźba powstania w Polsce swego rodzaju dwuwładzy – z trudną do wyobrażenia, być może wręcz niepowetowaną stratą dla naszego państwa. A w sferze polityki zagranicznej owa dwuwładza właściwie już jest faktem.
Pomóc wybrnąć naszemu państwu z tej mocno szkodliwej i gorszącej sytuacji może zapewne tylko dwóch ludzi – premier Tusk, gdyby wreszcie dostrzegł w Lechu Kaczyńskim prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i zażądał tego samego od swoich ministrów – oraz prezydent Kaczyński, gdyby dostrzegł w Donaldzie Tusku premiera Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.
Skomentuj na blog.rp.pl