Nie było nacisków na kontrolerów, pracowali oni doskonale. Natomiast wywierano naciski na pilotów - to główne tezy, jakie MAK przekazał dziś na konferencji poświęconej polskiemu raportowi komisji Millera. Żeby było ciekawiej, pan Aleksiej Morozow, prowadzący konferencję, powiedział, że raport polski nie wnosi nic do raportu MAK. A skoro nie ma tam nic nowego, to dlaczego wnioski z obu raportów są inne?
Właśnie tu leży przyczyna, dla której w ogóle zorganizowano dzisiejszą konferencję. W raporcie Millera bowiem wykazano mnóstwo błędów ze strony polskiej. W tym sensie - jak zapowiadał szef MSWiA - raport był dla Polaków bardzo bolesny. Ale też wykazał, że polscy piloci nie mogli liczyć na pomoc odpowiadającego za bezpieczeństwo lądowania smoleńskiego kontrolera lotów.
Niby więc oba raporty opisują te same fakty, tyle że raport rosyjski stwierdza, że wina leży wyłącznie po stronie polskiej, bo piloci po prostu chcieli lądować Raport polski dowodzi, że piloci tylko się zniżali i podjęli decyzję o odejściu, lecz nie zdążyli jej wykonać. Nie mnie rozstrzygać, kto ma rację, choć bardziej przekonuje mnie rozumowanie komisji Millera.
Dość jednak stwierdzić, że polski raport był mało polityczny - po prostu miał pokazać, dlaczego do katastrofy doszło. Raport rosyjski, podobnie jak wtorkowa konferencja prasowa, miała wiele celów politycznych.
Po pierwsze styczniowa prezentacja raportu miała na celu przekazanie światu rosyjskiej wersji wydarzeń: pijany dowódca wojsk powietrznych kazał pilotom lądować, ani słowa o rosyjskiej odpowiedzialności. O tym, jaki wpływ miała tamta konferencja na polską politykę - nie trzeba nikomu przypominać.