Jest zatem w tej historii jeden z najbogatszych i wpływowych Polaków, do niedawna oskarżony przez prokuraturę o działanie na szkodę jednej ze swoich spółek. Są stający w jego obronie przedsiębiorcy z Polskiej Rady Biznesu i Business Centre Club. Są adwokaci w dość ostentacyjny sposób przekazujący ministrowi sprawiedliwości Rzeczypospolitej projekt nowelizacji artykułu 585 kodeksu spółek handlowych, który dotyczy właśnie odpowiedzialności za działanie na szkodę spółki.

Wreszcie jest w tej historii bardzo dziwny pośpiech parlamentarzystów, którzy – jak się wydaje – dwoili się i troili, aby możliwie jak najszybciej najpierw zmienić brzmienie, a w końcu w ogóle wyrzucić z kodeksu spółek handlowych ów artykuł 585. I tak skonstruować przepis kodeksu karnego dotyczący tego przestępstwa, aby od tej pory nikt spoza władz i właścicieli spółki nie mógł skutecznie powiadomić prokuratury o podejrzeniu jego popełnienia. W dodatku akurat dla przepisu likwidującego ten artykuł k.s.h. ustanowiono zadziwiająco krótkie vacatio legis.

I oto nowe rozwiązanie, po podpisaniu przez prezydenta, weszło w życie. Niewiele dni potem odbyła się pierwsza rozprawa wspomnianego na wstępie biznesmena, wobec którego w nowej sytuacji prawnej sąd postępowanie umorzył, bo nie miał innego wyjścia.

Cóż, być może artykuł 585 kodeksu spółek handlowych był rzeczywiście szkodliwy dla jakości obrotu gospodarczego, być może należało zmienić jego brzmienie albo nawet w ogóle go znieść. Być może przedsiębiorcy mają rację, dowodząc, że przepis ten dawał prokuraturze nadmierną swobodę w ocenianiu rozmiarów ryzyka gospodarczego.

Ale opisany przez „Rz" tryb pracy nad nowelizacją tego artykułu k.s.h. rodzi najgorsze z możliwych skojarzenia. Skojarzenia, że oto dla jednego – bardzo bogatego i wpływowego – człowieka zmienia się w Polsce prawo w ten sposób, aby mógł on uniknąć stanięcia przed wymiarem sprawiedliwości. I proszę spróbować wyprowadzić mnie z błędu, że takie skojarzenie jest w tej sprawie nieuprawnione.