Na początku Orban podjął odważny program reform. A niewielu jest dziś polityków, którzy są w stanie proponować i realizować tak odważne plany. Ale każdy plan musi być realistyczny i musi brać pod uwagę czarne scenariusze. Orban nie przewidział, że scenariusz może okazać się tak czarny.
Długo wydawało się, że tnie wydatki i oszczędza, na czym może. Okazało się, że za mało. Nie zdecydował się na bardziej radykalne cięcia, by nie ponosić jeszcze większego ryzyka politycznego.
Z perspektywy czasu widać też, że idąc na wojnę z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, Orban się przeliczył. Emocje wzięły u niego górę nad zimnym rachunkiem. Z tego starcia węgierski premier wychodzi więc pokonany. Chciał dać sobie radę bez pożyczki z MFW, a musi wprowadzić działania, które będą kulą u nogi węgierskiej gospodarki.
Co to dla nas może znaczyć? Czy możemy z tego węgierskiego doświadczenia wyciągnąć lekcję? Podnoszenie podatków to ostatnia deska ratunku. Rządzący chwytają za nią wtedy, gdy w porę nie podejmą innych działań - niestety, przede wszystkim oszczędnościowych. Polski rząd ciągle liczy na utrzymanie koniunktury, na to, że ryzykowne działania proinwestycyjne utrzymają wzrost i pozwolą budżetowi pozostać nad powierzchnią wody.
Tymczasem prawda jest banalnie prosta: kiedy jest kryzys, trzeba oszczędzać. Jeśli nie zrobi się tego zawczasu, potem oszczędności mogą być już bardzo trudne do zaakceptowania przez wyborców.