W 16 klubach ekstraklasy jest wprawdzie kilkudziesięciu reprezentantów Polski, ale to już dawno przestało być miernikiem jakości. Piłkarzy zagranicznych, którzy cokolwiek naszej lidze dają, jest też jak na lekarstwo. Nie ma również w Polsce klubu, o którym można by powiedzieć, że zbudował stabilne podstawy finansowe i jest dobrze zarządzany. Legia, najlepsza w kraju w ubiegłym roku, ma od kilku tygodni nowych właścicieli.
Wszyscy są zadłużeni. Inwestowanie w klub piłkarski nie jest interesem. Właściciele poważnych przedsiębiorstw – Bogusław Cupiał (Tele-Fonika) czy Janusz Filipiak (Comarch) – do Wisły Kraków i Cracovii dokładają od lat. Ale też nie znaleźli ludzi, którzy byliby sprawnymi menedżerami, specjalistami w zarządzaniu klubem. Prowadzenie drużyny piłkarskiej to nie jest to samo co sprzedaż piwa lub innych dóbr. Nie wystarczy mieć dyplom MBA. Powierzanie dla świętego spokoju stanowisk osobom związanym ze środowiskami ortodoksyjnych kibiców, szantażujących kluby niczym związki zawodowe pracodawców, do niczego nie prowadzi.
System rozgrywek, jaki zaproponowała Ekstraklasa SA, a PZPN zatwierdził, zakłada po sezonie regularnym fazę play-off. Każda drużyna rozegra dodatkowo siedem meczów. To rozwiązanie – w cywilizowanej futbolowo Europie niemal nieznane – ma sprawić, że poziom się podniesie, a na stadiony zacznie przychodzić więcej kibiców. To mało prawdopodobne.
Pieniądze, których wszystkim brakuje, najłatwiej znaleźć w kieszeniach samych zawodników. Polscy piłkarze to najbardziej przepłacona i, w związku z tym, zdemoralizowana grupa zawodowa w kraju.