Francois Hollande i Sigmar Gabriel wyłożyli swoje wyjątkowo zbieżne poglądy na temat relacji z Rosją w udzielonych w ostatnich dniach wywiadach.
Obaj wyrazili opinię, że sankcje Zachodu wobec wojowniczego sąsiada Unii Europejskiej poszły za daleko, że Rosja ponosi zbyt wielkie straty, a w ogóle to Zachód nie rozumie rosyjskich racji, wśród których poczucie słuszności w sprawie zajęcia Krymu jest dość oczywiste.
Hollande naraża się wręcz na śmieszność, przytaczając kremlowskie zapewnienia, że nie ma mowy o agresywnych planach wobec wschodniej Ukrainy. Skąd to wie? Ano, Monsieur Putin sam mu to powiedział, a jemu przecież można wierzyć. Z kolei Sigmar Gabriel wypowiedział inną złotą myśl: „Chcemy rozwiązać konflikt na Ukrainie, ale nie rzucając Rosji na kolana".
Można oczywiście zapytać: po co w takim razie wprowadzano unijne sankcje? Są one słabsze niż amerykańskie, wprowadzono je z dużym ociąganiem, ale i tak zdaniem obu panów miałyby zostać złagodzone. Czyżby dlatego, że okazały się nadspodziewanie skuteczne? Obserwując nurkujący kurs rubla, zapaść moskiewskiej giełdy i półki rosyjskich sklepów, widać, że żarty się skończyły. Tymczasem prezydent Francji najwyraźniej bardziej ubolewa nad niesfinalizowaną sprzedażą mistrali i już myśli, jak temu zaradzić.
Wylewanie żalów nad zbyt dotkliwymi skutkami sankcji jest dodatkowo o tyle dziwne, że w połowie stycznia ma się odbyć w Astanie kolejne spotkanie szefów dyplomacji głównych państw zachodnich z Siergiejem Ławrowem. Cóż za mistrzowskie przygotowanie negocjacji pod hasłem „Nie martw się, Siergiej, nam te sankcje nie podobają się tak samo jak tobie".