Sprawa jest poważna, bo zapotrzebowanie na specjalistów w tej dziedzinie dynamicznie rośnie, a programistów czy administratorów sieci nie przybywa, lecz wręcz ubywa. Fakt, że rodzimi informatycy od lat zaliczani są na świecie do grona najlepszych, paradoksalnie stał się naszą zmorą. Adepci wszelkich nauk komputerowych są rozchwytywani. Żeby zatrudnić absolwenta informatyki, firmy ustawiają się w długiej kolejce.
Doszło do tego, że młody pracownik, jeszcze bez jakiegokolwiek zawodowego doświadczenia, może przebierać w ofertach pracy niczym w ulęgałkach. Kłopot w tym, że z reguły wygrywają oferty z zagranicy. Firmy w Polsce płacą specjalistom IT świetnie (to najlepiej wynagradzany zawód w naszym kraju), ale nie mogą się równać możliwościami finansowymi z konkurencją z Zachodu. Rywalizację o nasze talenty przegrywamy. Tym bardziej że w Europie informatyk to również towar deficytowy.
Na naszym kontynencie wakaty w tym sektorze sięgają już 300 tys. miejsc pracy. Podobnie w USA. Szacuje się, że dziura ta do 2020 r. w Europie i Ameryce Płn. w sumie urośnie nawet do 2 mln etatów. Sprawa jest więc poważna. Oprogramowanie w tej chwili jest potrzebne w każdej działalności biznesowej. Wszelkie urządzenia działają dziś na podstawie algorytmów i aplikacji, które ktoś musi napisać. Firm i instytucji, które potrzebują wykwalifikowanych pracowników na takich stanowiskach, dynamicznie przybywa.
Wedle danych Komisji Europejskiej zapotrzebowanie na pracowników branży IT, zajmujących się m.in. transmisją danych, rośnie w tempie ok. 4 proc. rocznie. To dużo, biorąc pod uwagę, że uczelnie już w tej chwili nie nadążają z zaspokajaniem rynkowego popytu na absolwentów. W Polsce co roku mury szkół opuszcza około 30 tys. studentów tych najbardziej pożądanych kierunków. Ich liczba wcale nie rośnie, bo uczelnie przeżywają ostry kryzys związany z brakiem kadry kształcącej. I w tym przypadku znowu wszystko rozbija się o pieniądze. Bo jaki informatyk przy zdrowych zmysłach (nie licząc tych z misją) zdecyduje się zostać na uniwersytecie, by przekazywać swoją wiedzę kolejnej rzeszy przyszłych informatyków, skoro inni pracodawcy prześcigają się w lukratywnych ofertach, by tylko przekonać go do pracy właśnie u nich? I koło się zamyka.
Wyjściem z tego zaklętego kręgu może być tylko dokonanie rewolucji w kształceniu, polegającej na wprowadzeniu zajęć z informatyki już do szkół podstawowych – ale zajęć na poważnie, a nie sprowadzających się do gier na przestarzałych komputerach. Chodzi o to, by umiejętności informatyczne stały się powszechne i przestały być wiedzą tajemną dla wybranych.