Problem jednak istnieje, i to niezależnie od tego, co się działo podczas wtorkowej debaty w PE. Niezależnie od spokojnego tonu premier Szydło.
Po wysłuchaniu wystąpień liderów europejskich partii i części wystąpień eurodeputowanych można mieć jednak wątpliwości, czy ta debata w ogóle powinna była się odbyć. Bo jedynym zarzutem, który można potraktować poważnie, jest ten o zasadność wyboru pięciorga sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Natomiast wypowiedzi polityków o zagrożeniu wolności słowa świadczą o tym, że pomylili ją ze sposobem wyboru szefów mediów publicznych.
Wolność słowa ma się w Polsce bardzo dobrze, gazety, telewizje, portale kipią od różnorodnych komentarzy. Czy spór o kilku sędziów i niesprecyzowane obawy o demokrację to jest temat do wyjątkowej debaty? Czy to powód do wszczynania nigdy dotąd niestosowanych w Unii Europejskiej procedur? Wtorkowy spektakl w Strasburgu o tym nie przekonał. Problem jest, ale nie tak niesłychany, jak go wielu maluje.
Problem mieli też eurodeputowani Platformy Obywatelskiej, bo pod nieobecność Nowoczesnej w Parlamencie Europejskim są najważniejszymi przedstawicielami polskiej opozycji. A wszystko wskazuje na to, że atak na Polskę w Unii Europejskiej nie podoba się nie tylko tradycyjnemu elektoratowi PiS. Na przyłączaniu się do krytyki rządu na forum międzynarodowym można stracić.
W Strasburgu nie doszło natomiast do starcia, którego można się było obawiać – polsko-niemieckiego w wykonaniu polityków partii rządzących. Z wystąpienia zrezygnował nawet lider chadeków – Niemiec, a inni niemieccy liderzy którzy przemawiali – postkomunistka i zielona – nie reprezentują rządu. I to dobrze.