Powinniśmy się przyzwyczaić, że nie ma tygodnia, by kolejna firma nie ogłaszała wprowadzenia rewolucyjnej technologii opartej na sztucznej inteligencji (AI). Nie pamiętam, kiedy rewolucje zachodziły tak szybko. Kiedyś przecież czekało się miesiącami na premiery nowych produktów Apple’a czy Samsunga, teraz wielkie niusy pojawiają się co kilka dni, czasem co kilka godzin.
Zaledwie parę dni po tym, gdy wyciekła notatka inżyniera z Google’a, który obawiał się, że firma nie jest na czele wyścigu AI, zaprezentowała ona cały pakiet zapowiedzi dotyczących wykorzystania sztucznej inteligencji. A jest się o co bić. Choć Google ma ponad 90 proc. udziału w wyszukiwaniach w sieci (miliard użytkowników dziennie), a wyszukiwarka Microsoftu Bing miała dotąd niecałe 3 proc., to w marcu, po wprowadzeniu opcji czatu AI do Binga, liczba jej użytkowników się potroiła!
Czytaj więcej
Dwie komisje Parlamentu Europejskiego przegłosowały zakaz stosowania systemów biometrycznych, rozpoznawania twarzy i emocji, czy prognozowania przestępstw. To ważny krok w kierunku uchwaleniu Aktu o Sztucznej Inteligencji, pierwszej tego typu regulacji na świecie.
Na czym polega tutaj rewolucja? Dotąd wyszukiwarki dawały nam linki do stron, na których mogliśmy znaleźć interesujące nas informacje. Gdy wpisywaliśmy „przepis na szarlotkę”, wyskakiwała lista stron internetowych poświęconych kuchni. Ale dziś, gdy zapytamy Bing AI o przepis, ten podyktuje nam, jak przyrządzić szarlotkę, i dodatkowo wskaże, po jakie składniki musimy udać się do sklepu.
Ktoś powie, że to błahostka. A co, jeśli zapytamy sztuczną inteligencję o istotę konfliktu w Trybunale Konstytucyjnym w ostatnich miesiącach? Zamiast zbioru linków dostaniemy gotowy opis sporu o zakończenie kadencji Julii Przyłębskiej, listę sędziów buntowników, na dodatek wyszukiwarka przytoczy nam ich pisma. Dopiero w przypisach znajdziemy linki do stron internetowych, z których czerpie wiedzę. Zbiera więc dla nas informacje, przetwarza je i przedstawia w formie pisemnej odpowiedzi.