Choć Francuzi idą w tym mundialu jak burza, tylko 53 proc. ankietowanych nad Sekwaną uważa, że prezydent powinien osobiście przyglądać się finałowym rozgrywkom w Katarze. I to wyłącznie z uwagi na sport. Jednak w środę wieczorem, już po pokonaniu przez Francuzów drużyny Maroka, Emmanuel Macron zamiast wrócić do hotelu spotkał się na stadionie Al Bayt z emirem Kataru. Gratulował mu znakomitej organizacji mundialu, a także – jak donoszą oficjalne katarskie media – „rozmawiał o strategicznych interesach łączących oba kraje”. I zapowiedział, że rzecz jasna będzie w Katarze 18 grudnia, w dniu, gdy Francja i Argentyna zawalczą w finale.
Wcześniej, na pytanie dziennikarzy, czy z uwagi na łamanie praw człowieka przez Katar mistrzostwa świata w piłce nożnej nie powinny odbywać się w innym kraju, Macron powtarzał jak mantrę: o tym trzeba było mówić, gdy podejmowano w tej sprawie decyzję (czyli 10 lat temu). Teraz liczy się sport. Tyle że nie o sport tu chodzi, a o pieniądze. Wielkie pieniądze. One przyćmiewają wszystko.
Czytaj więcej
Gospodarz zaczynającego się w niedzielę mundialu w wielu dziedzinach odgrywa dużo większą rolę, niżby wskazywała na to jego wielkość. Katar bywa wręcz graczem na skalę globalną, choćby jako mediator w kluczowych konfliktach.
W znanym wystąpieniu na Sorbonie, niedługo po przejęciu najwyższej funkcji w państwie w 2017 roku, Emmanuel Macron przedstawił ambitną wizję budowy nowej, mocniejszej Unii. Jej sercem miał być Parlament Europejski o wzmocnionych kompetencjach, jedyna instytucja pochodząca z bezpośredniego wyboru w Brukseli. Dziś, wstrząsana największym skandalem korupcyjnym, w którym pieniądze płynęły właśnie z Kataru, europarlament ma mniej ambitny cel: utrzymać choć część swojego autorytetu. Zamiast spieszyć mu ze wsparciem, Macron woli jednak biznes z Katarczykami.