Rząd przyjął „Strategię demograficzną 2040” – zbiór zasad mających doprowadzić do tego, by w Polsce było więcej dzieci. Jak chcą to zrobić? M.in. ograniczając liczbę cesarskich cięć. W Polsce przez takie cięcie rodzi się już prawie połowa dzieci. Częściowo ze wskazań medycznych, ale gros zabiegów to tzw. cesarki na życzenie. Poród siłami natury jest lepszy i dla matki, i dla dziecka. Po cesarce kobieta przez około dwa lata nie powinna zachodzić w kolejną ciążę.
Dlaczego więc aż tak wiele kobiet decyduje się na poród zmedykalizowany? Są wyrodne czy nieświadome? A może im się gdzieś spieszy, bo strategia demograficzna wskazuje, że cesarskie cięcie „jest szybsze”?
Czytaj więcej
Bez in vitro nie poprawimy dzietności – uważają eksperci. Rząd jest innego zdania. Stawia na opiekę nad ciężarnymi i nie chce, by rodziły przez cesarkę.
Otóż nie. Kobiety wybierają taki poród, bo mają poczucie, że jest to bezpieczniejsze dla dziecka. Tym bardziej że opieka okołoporodowa w Polsce nie jest najlepsza. Wciąż, choć to zabronione, stosuje się wypychanie dziecka na siłę, co wiąże się z ryzykiem jego uszkodzenia i późniejszej niepełnosprawności. Jadąc do porodu, nie ma się pewności, czy w wybranym szpitalu w ogóle będzie miejsce. Nie wiadomo, czy zostanie podane znieczulenie, bo nie zawsze jest na dyżurze anestezjolog. O naturalnych metodach łagodzenia bólu raczej się nie mówi. Za to podaje się oksytocynę, bo „tak szybciej”. Kogo obchodzi, że wtedy boli jeszcze bardziej.
Decydując się na cesarskie cięcie, kobiety mają poczucie, że uchronią dziecko przed niedotlenieniem okołoporodowym i niepełnosprawnością. Boją się też, że w razie komplikacji zabieg nie odbędzie się na czas. Wprowadzając nakazy ograniczenia liczby wykonywanych cesarek, jeszcze bardziej odbiera się kobietom poczucie bezpieczeństwa na sali porodowej. I paradoksalnie jeszcze bardziej zachęca do cesarek. Może więc najpierw powinno się poprawić standardy opieki okołoporodowej, a dopiero potem przyjrzeć się skali cesarskich cięć?