Od niedzieli w polskiej polityce trwa festiwal przekonania przekonanych. W bańce zwolenników PO długo dominowało przekonanie, że zeznania Marcina W., wspólnika Marka Falenty, łączące zwycięstwo wyborcze PiS z działaniami służb rosyjskich, które ujawnił „Newsweek”, będą politycznym przełomem, który już na pewno tym razem doprowadzi do „końca PiS”. Ten koniec ogłaszany jest wśród zwolenników PO zresztą co kilka dni – i tak od 2015 roku. To stały element krajobrazu politycznego Polski. Do tej gry znowu włączyła się sama Platforma, domagając się komisji śledczej w sprawie afery taśmowej. Choćby na Twitterze zrobiło się naprawdę gorąco – aż do czasu.

Na kontrę nie trzeba było długo czekać. W środę wieczorem prokuratura ujawniła inne zeznania Marcina W., w których opowiadał o łapówce dla syna Donalda Tuska i które tym razem stały się pożywką dla zwolenników PiS oraz polityków partii rządzącej. W sieci znowu zaroiło się od memów i hasztagów. Politycy PiS zaczęli odczuwać schadenfreude. Ale to poczucie jest również złudne. Bo dla wyborców liczy się coś zupełnie innego. Zwłaszcza że ani jedna, ani druga historia nie była jasna i przejrzysta dla ludzi, którzy nie są bardzo mocno zaangażowani w politykę. Dla przeciętnego Polaka – który nie tkwi 24 godziny na dobę na Twitterze – afera, która wydarzyła się osiem lat temu, jest już tematem abstrakcyjnym.

Czytaj więcej

Opublikowano zeznania Marcina W., wspólnika Falenty. Ile jest w nich prawdy?

Zresztą sami politycy zarówno sejmowej opozycji, jak i PiS, przecież od miesięcy powtarzają w kuluarach i publicznie, że rozstrzygające dla wyniku wyborów będą tematy bliskie każdemu obywatelowi – tu i teraz. Ceny, energia, węgiel, kredyty, inflacja, mieszkania, ochrona zdrowia i tak dalej. Z tym mierzy się rząd PiS i w tych tematach swoje pomysły może przedstawiać opozycja – związane z rzeczywistością, o której Polacy rozmawiają przy kuchennych stołach.

Jednak ostatnie dni to najlepszy przykład tego, jak morderczy dla współczesnych polityków jest ekosystem, w którym działają. W którym każdy tekst, każde wydarzenie, każda okładka tego czy innego tygodnika opinii urasta do rozmiarów politycznego przełomu, który już „na pewno” wykończyć konkurencję. A wyborów nie wygrywa ten, kto ulegnie swoim fanatycznym zwolennikom na Twitterze, ale kto potrafi spokojne i konsekwentnie narzucić swoją narrację, a także trzyma się tematów bliskich ziemi, a nie internetowej banieczki, w której jedyną walutą są oburzenie i histeria. Bo zwycięskie kampanie wyborcze są zawsze o przyszłości – o wyborze między różnymi możliwościami. I kto wykaże się właśnie taką chłodną głową, ma większe szanse na zwycięstwo w przyszłym roku.