Gigantyczne zakupy koreańskiego uzbrojenia – bojowych samolotów, czołgów i haubic – Ministerstwo Obrony Narodowej słusznie uzasadnia zagrożeniem ze Wschodu i wnioskami płynącymi z wojny w Ukrainie. „Musimy się spieszyć, by zgromadzić w arsenałach RP niezbędny potencjał odstraszania zniechęcający Kreml” – tłumaczy minister Mariusz Błaszczak. I nikt rozsądny nie kwestionuje jego słów.
A jednak tempo i sposób pozyskiwania sprzętu dla armii zaczynają budzić wątpliwości. Czy bezprzetargowa, ekspresowa ścieżka pozyskiwania koreańskiej broni, bez uprzedniej analizy rynku, konkursu ofert jest optymalna? Czy właściwie zabezpiecza budżetowe miliardy przeznaczone na bezpieczeństwo kraju, wyjmowane w trudnych czasach z kieszeni podatników? Namysł, na co właściwie przeznaczamy środki z długu zaciąganego przez Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, wydaje się coraz bardziej niezbędny.
Czytaj więcej
Wicepremier i minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak zatwierdził w środę potężne zamówienia dla firm z Korei Południowej na dostawy zaawansowanej broni wartości kilkunastu mld dolarów.
Zakup nowoczesnych koreańskich pancerzy K-2 oznacza, że armia, która właśnie zakontraktowała amerykańskie nowe i używane abramsy, będzie miała już co najmniej pięć typów różnych czołgów w służbie. A każdy model wymaga specyficznego serwisu, kompetencji załóg i wsparcia logistycznego. Zamówienie zaś kilkuset haubic K9 Thunder każe zapytać, co z przyszłością niemal identycznych znakomitych dział Krab ze Stalowej Woli, które HSW dostarcza armii – a która to broń dziś ponad wszelka wątpliwość potwierdza swą skuteczność, broniąc Ukrainy.
Zakup koreańskich lekkich myśliwców FA-50 minister Błaszczak uzasadnia dostępnością tych niezłych maszyn na rynku. Tyle że w Dęblinie do szkolenia pilotów używamy najnowszych maszyn M346 włoskiej produkcji o podobnym technicznym potencjale, cenionych w wojsku i z istniejącą bazą serwisową. A producent od dawna oferuje uzbrojone wersje tych maszyn…