Przez dwa tygodnie premier Mateusz Morawiecki objeżdżał Europę. Wszystko po to, by zachęcać do solidarności Zachodu w obliczu niepewności ze Wschodu. I choć wydawało się, że to próba odbudowy kanałów komunikacji z najważniejszymi stolicami kontynentu, Jarosław Kaczyński swą wypowiedzią dowiódł, że to był tylko teatr. Bo gdy władzę nad Szprewą przejmuje nowa koalicja, w której Zieloni są niechętni projektowi Nord Stream 2 i Rosji w ogóle, lider partii rządzącej w Polsce, zamiast próbować znaleźć z nowymi władzami Niemiec nić porozumienia, alarmuje, że właśnie „powstaje IV Rzesza". Mocarstwowe ambicje twórcy II Rzeszy Ottona von Bismarcka i III Adolfa Hitlera skończyły się dla Polski wyjątkowo fatalnie. Zdradza to też podejście Kaczyńskiego do Unii Europejskiej, którą uważa za wrogie Polsce imperium, sterowane oczywiście z Berlina. Znów widzimy, że posłowie PiS porównujący członkostwo w UE do okupacji jedynie powtarzają myśl swego lidera.
Posłowie PiS porównujący członkostwo w UE do okupacji jedynie powtarzają myśl swego lidera.
Przed wyborami we Francji potencjalnym sojusznikiem Polski może być Emmanuel Macron, który jest zwolennikiem relatywnie ugodowej polityki Brukseli wobec Warszawy. Tymczasem premier Morawiecki podczas ostatniego szczytu UE spotkał się z najpoważniejszą rywalką Macrona Marine Le Pen, a w sobotę PiS podpisze z nią i kilkoma innymi politykami porozumienie otwierające drogę do stworzenia nowej, eurosceptycznej, frakcji w Unii. Skądinąd to kolejny paradoks – premier, który montował w ostatnich dniach antyrosyjską koalicję, wystąpi na kongresie programowym prawicowych partii europejskich, które chcą znieść sankcje wobec Rosji i patrzą na nią jako na patrona suwerenności państw narodowych w UE i „normalnego konserwatyzmu". Tak, to ten sam premier Morawiecki, który w wywiadzie kilka dni temu zasugerował, że to Rosja jest odpowiedzialna za rozprzestrzenianie się w naszym kraju antyszczepionkowej propagandy, której – jak przyznał – uległa nawet spora część Klubu PiS.
Czytaj więcej
Mimo poważnych zawirowań i kryzysów sejmowa większość cały czas działa. Na horyzoncie jednak kolejne sprawdziany.
Samo w sobie budowanie większej siły w ramach UE przez jednoczenie prawicowych partii z poszczególnych państw europejskich nie jest złym pomysłem. To dobrze, że PiS chce wejść do „europejskiej gry". Ale wybrał na to wyjątkowo zły czas. Bo gdy pojawiają się kolejne pola sporu Warszawy z Brukselą i gdy Rosja grozi atakiem zbrojnym Ukrainie, budowanie z proputinowskimi siłami nowej europejskiej frakcji wydaje się wyjątkowo niefortunne. Podobnie jak rozniecanie na swoim zapleczu antyniemieckich uprzedzeń.