Najnowszy przykład to wczorajszy tekst na czołówce gazety zatytułowany "Dziennikarka Rzeczpospolitej chce kneblować interlokutorów" nieprawdziwie relacjonujący rozprawę przed Sądem Okręgowym w Warszawie przeciwko "Naszemu Dziennikowi".

To, co napisał pan Grzegorz Lipka, nadaje się na kolejną sprawę sądową. Ani ja, ani moja pełnomocniczka nie wystąpiłyśmy – jak napisał pan Lipka – z wnioskiem do sądu o zakazanie "Naszemu Dziennikowi" relacjonowania procesu. To wierutne kłamstwo! Wie o tym autor tekstu – chyba że nie zrozumiał tego, co dzieje się na sali – a jednak oskarżył mnie o występowanie przeciw wolności słowa.

Wystąpiłam natomiast o zakaz fotografowania mnie w czasie rozprawy, do czego – jak zauważyła nawet ekspertka przywołana przez "NDz" – miałam pełne prawo. Moja pełnomocniczka argumentowała, że fotoreporter jest z dziennika, który w procesie jest stroną, więc mój wizerunek może ilustrować stronniczą relację. I nie pomyliła się ani na jotę!

Pytam więc: Dlaczego "Nasz Dziennik" znów kłamie? Dlaczego gazeta, która zarzucała mi świadome manipulowanie i świadome kłamstwa w relacjonowaniu przed rokiem sprawy abp. Stanisława Wielgusa, teraz stwierdza, że były to tylko "zastrzeżenia"? Dlaczego wówczas nie posługiwała się takim łagodnym językiem? Czy trzeba było aż procesu?

”Nasz Dziennik" – robiąc czołówki gazety z wymyślonych spraw – działa jak typowy tabloid. Tyle tylko że chętnie używa etykietki "katolicki". Świętuje rocznice utworzenia Radia Maryja, sprzedaje się go w kioskach parafialnych i jest jednym z nielicznych pism świeckich, w których teksty i komentarze zamieszczają biskupi. A to dla niejednego czytelnika oznacza uwiarygodnienie linii redakcyjnej gazety i usprawiedliwienie kłamstw takich, jakie znalazły się w piątkowym numerze. Było zresztą ich już tyle, że właściwie powinnam się do nich przyzwyczaić. Ale jakoś nie potrafię.