Do chwili powstania filmu Andrzeja Wajdy pomordowani na Wschodzie Polacy jawili się nam pod postacią przestrzelonych kulą czaszek i zwłok ułożonych równo na stołach do badań. Dopiero film Wajdy, z żywymi bohaterami z krwi i kości, obudził emocje. Uroczystości na placu Piłsudskiego służą podobnemu celowi. Katyń nie jest już wytartym słowem. Jest zbiorowością losów ludzi, którzy potrafili sprostać swoim czasom.
Naród, żeby istnieć, musi o nich pamiętać. Historia, by nie stała się martwa, musi się uobecniać w losach konkretnych osób. W tych, które przesuwają się przed nami wraz z wyczytywaniem kolejnych nazwisk, wraz z wyświetlaniem ich zdjęć.
Wszyscy zwyczajnie tego potrzebujemy. Ofiary Katynia i Miednoje to przodkowie pewnie kilkuset tysięcy z nas. Jakaś pani czekała na ten dzień, by wyryć na symbolicznym grobie ojca trzy literki stopnia oficerskiego. Bo już nie porucznik, a kapitan. Inni przyszli całą rodziną na plac Piłsudskiego, by usłyszeć nazwisko dziadka, pradziadka, wuja. Te uroczystości to nie tylko oddanie hołdu i pamięci poległym, ale i budowanie więzi wśród żyjących.
Dwa dni czytania. Rzeczpospolita tak późno oddaje im hołd. To suma tysięcy tragedii rodzin inteligenckich, urzędniczych. Polskich.
Musimy zatem wiedzieć/ policzyć dokładnie/ zawołać po imieniu/ opatrzyć na drogę/ w miseczce z gliny/ proso mak kościany grzebień/ groty strzał/ pierścień wierności/ amulety (Zbigniew Herbert "Pan Cogito o potrzebie ścisłości")