Sądziłem, że przynajmniej w sprawie ojca Rydzyka PO zdoła się w końcu wyrwać z pęt niemożności. Sprawa jest przecież prosta – zwycięska partia dobranie się do skóry „nietykalnemu” i „stojącemu ponad prawem” kapłanowi obiecywała już w kampanii wyborczej, zarobiła na tym parę punktów, a manifestacjami wyznawców redemptorysty przejmować się nie musi, bo to absolutnie nie jej elektorat.

Co zdumiewające, nawet tak prostą operację socjotechniczną zdołano skopsać. Najpierw wyciekł z ministerstwa news, że kontrolerzy już znaleźli potrzebny hak do unieważnienia dotacji na geotermię, a mianowicie, stwierdzili, że ojciec dyrektor powinien był załączyć do wniosku jakiś tam papierek, którego nie dołączył. Na milę pachnie to szukaniem biurokratycznego pretekstu na siłę, więc zaraz w ślad poszło tradycyjne dementi i informacja, że żadne decyzje jeszcze nie zapadły. Ale zaraz potem przeciek do innej zaprzyjaźnionej gazety doniósł, że dotacja zostanie cofnięta z zupełnie innej przyczyny – odwołania, decyzją zatrudnionego eksperta, obecności złoża w założonym miejscu. Czekamy na następne uzasadnienia.

Powiada przysłowie, że kto chce psa uderzyć, zawsze kij znajdzie. Ale jeśli zmienia te kije codziennie i nie może się zdecydować, którego użyć, zaczyna sprawiać wrażenie, że się jego kłów boi. I zamiast groźny, robi się śmieszny.

Czytaj - blog.rp.pl