Ten wiodący temat stałej wystawy muzealnej ma być wpisany w tzw. koncepcję stulecia wypędzeń. Oznacza to, że los Niemców z lat 1945 – 1949 pośrednio porównany zostanie do takich wydarzeń, jak rzeź Ormian, deportacje Polaków z ziem zajętych przez III Rzeszę czy czystki etniczne na Bałkanach w latach 90. To musi budzić wątpliwości. Bo trudny do rozsupłania węzeł, na który składa się zarówno wina Niemców uwiedzionych przez nazizm, jak i tragiczne tego uwiedzenia konsekwencje z ostatniej fazy wojny, był i jest czymś wyjątkowym w dziejach świata.
Choć wiele wskazuje na to, że zostanie nam oszczędzona obecność we władzach muzeum Eriki Steinbach, to Polaków musi jednak niepokoić zagwarantowanie miejsca przedstawicielom Związku Wypędzonych. Oto o istotnym rozdziale historii ostatniej wojny będą współdecydować historycy ziomkostw. Erika Steinbach zresztą już podkreśla: „Widoczny znakto nasze dziecko”. Niestety, ma sporo racji.
Obecna koncepcja „Widocznego znaku” to synteza dwóch wystaw z 2005 roku: jednej rządowej i drugiej autorstwa Eriki Steinbach. Podczas gdy w pierwszej bardziej akcentowano powojenną integrację wysiedlonych Niemców ze społeczeństwem RFN, to w wystawie pani Steinbach raczej porównywano ich los do innych deportacji XX wieku. Ale żadna z wystaw nie tłumaczyła w wystarczającym stopniu, dlaczego hitlerowska okupacja Europy Wschodniej i zbrodnie nazistów uniemożliwiły powojenne współżycie Niemców z narodami Europy Środkowo-Wschodniej. Czy planowana wystawa wyjaśni, dlaczego Polacy mieli prawo nie wyobrażać sobie życia obok Niemców po sześciu latach zbrodni i cierpień zgotowanych im przez III Rzeszę?
Bezmiar cierpienia, jakie na inne narody ściągnęło państwo Hitlera, Niemcy moralnie mogli odpokutować na różne sposoby. Budzące największy szacunek byłoby powstrzymanie się od zaznaczania niemieckiej krzywdy. I do połowy lat 90. wydawało się, że Niemcy są gotowi na takie wyzwanie. Dla Polaków zaś był to sygnał, że sami powinni schylić głowy przed niemieckimi ofiarami ucieczek i deportacji.
„Widocznemu znakowi” natomiast będziemy się przyglądać z mieszanymi uczuciami. Oby te obawy okazały się bezpodstawne. Oby słów o „bezprawnym charakterze wypędzeń” nikt nigdy nie wykorzystał do naruszania spokoju tych, którzy sami zostali wygnani z Wilna i ze Lwowa. Oby zawarta w koncepcji „Widocznego znaku” retoryka budowania mostów i dialogu dominowała nad tym, co dziś budzi wątpliwości.