Nie jestem fanem ani zaglądania do portfela bankowcom, ani nakręcania maszyny roszczeniowej w budżetówce, ale to, co się dzieje w środowisku nauczycielskim, woła o pomstę do nieba. Z powszechnie dostępnych danych wyziera przerażający brak perspektyw polskiego systemu edukacyjnego. A skrajna pauperyzacja środowisk nauczycielskich to nawet nie perspektywa, ale stan obecny. Średnia zarobków nauczycieli z przeprowadzonych przez naszą redakcję badań niewiele przekracza płacę minimalną, a niekiedy jest nawet niższa. Lepiej nie zarabiają nawet nauczyciele szkół społecznych i prywatnych, choć miała to być systemowa alternatywa dla powszechnej edukacji.
Warto podkreślić, że gdy zarobki nauczycieli podnosił poprzedni rząd, były one o połowę wyższe niż płaca minimalna. Dziś są na porażającym poziomie ustawowego wynagrodzenia minimalnego. Zapewne dlatego nauczyciele z coraz większą zazdrością patrzą na portmonetki kasjerów Biedronki czy Lidla, a kształcąca się na uczelniach pedagogicznych młodzież coraz częściej szuka dla tego pięknego, tyle że skrajnie niepopłatnego, zawodu alternatywy.
Ale jeszcze gorsze są perspektywy. Wśród polskich nauczycieli dominuje grupa nauczycieli dyplomowanych, a więc tych, którzy osiągnęli już szczyty kwalifikacji zawodowych i powoli przygotowują się do (przyspieszonej przez prezydenta Dudę i jego byłą partię) emerytury. A co do następców, to już wiadomo, że ich nie będzie. Nauczyciele na stażu to zaledwie 3,53 proc. całej populacji. Zarabiają już naprawdę grosze – średnio 1750 zł. Czy to aby prawe albo sprawiedliwe?
Nieunikniona jest zbliżająca się szybkimi krokami luka pokoleniowa wśród nauczycieli. Dlatego z całym przekonaniem wypada poprzeć jak najbardziej słuszne żądania Związku Nauczycielstwa Polskiego o znaczne podwyżki. Z perspektywy potrzeb nawet ekstremalny postulat 1000 zł to mało.
Prezesie Jarosławie Kaczyński, w dobie narodowej debaty na temat płac „dwórek" Adama Glapińskiego na poziomie 60 tys. zł wszystko to brzmi jak ponury antynarodowy żart. Premierze Morawiecki, autorze sukcesu gospodarczego Rzeczypospolitej III i pół, wsłuchaj się w głos nauczycieli i zrób coś z tym, bo miast polskiej elektromobilności i innowacyjności będziesz musiał szybko fundować kursy językowe dla pedagogów z Białorusi i Ukrainy. A jeśli ich nie znajdziesz, spełni się scenariusz z tytułu tego komentarza. A kraj, jak długi i szeroki, znów się pogrąży w odmętach wieków ciemnych.