Tamte kraje odgrywały i odgrywają większą rolę w polityce amerykańskiej. Także dlatego, że Polska nie sprawia Ameryce kłopotów ani nie leży w miejscu, które przyprawia o ból głowy amerykańskiego prezydenta, i miejmy nadzieję, że nie będzie w przyszłości przyprawiało.
Pamiętając o tej roli, niewdzięcznej dla tak amerykofilskiego sporego narodu europejskiego, należy się cieszyć, że Barack Obama zdecydował się podczas tygodniowego objazdu po Europie odwiedzić i Polskę. Nie oczekujmy jednak wielkich decyzji, wielkich przemówień ani przełomów.
Lepiej się ograniczyć do oczekiwań z zakresu symboli i obecności Polski w mediach połowy świata. Symboliczne byłoby potwierdzenie, że na polskiej ziemi będzie stacjonował na stałe niewielki oddział armii amerykańskiej. Symbolem jest niewątpliwie w ogóle zainteresowanie Ameryki bezpieczeństwem Polski, które ma wyrazić Barack Obama. Bezpieczeństwem militarnym (tarcza w nowej wersji) i energetycznym (gaz łupkowy).
Do jednego i drugiego jest jeszcze długa droga, Obama nie będzie już zapewne prezydentem, gdy Polska schroni się pod parasolem antyrakietowym i uniezależni od eksportu gazu. Ale tą drogą trzeba zmierzać, zamiar zaś nagłośnić w czasie, gdy w Warszawie oprócz Obamy jest i kilkunastu prezydentów państw Europy Środkowo-wschodniej. A wraz z nimi rzesze dziennikarzy.
Zlot prezydentów jest szansą na wyrażenie przy Obamie wspólnych interesów regionu od Estonii po Bułgarię, który z Ameryki może się wydawać krainą stabilności i spokoju, zwłaszcza gdy się go porówna z Bliskim czy Środkowym Wschodem. Najciekawsze, czy uda się go wyrazić w ten sposób, by oburzeniem nie zapałał wielki nieobecny zlotu prezydentów w Warszawie. By symbolicznym zainteresowaniem Ameryki bezpieczeństwem Polski i całej Europy Środkowo-Wschodniej nie zaciekawił się nadmiernie Kreml.