List parlamentarzystów Koalicji Obywatelskiej do władz PO w sprawie konieczności zmian w partii i w jej przywództwie pokazuje, w jak trudnej sytuacji znalazło się największe dziś ugrupowanie opozycyjne. Pismo to boleśnie demaskuje narrację, która od kilku dni pojawiała się w różnych komentarzach, że gdyby nie zdrada lewicy, upadłby rząd Mateusza Morawieckiego, a dziś rządy sprawowałby gabinet techniczny poparty przez całą opozycję pod wodzą PO. Można odnieść wrażenie, że obóz liberalny przerzuca na lewicę odpowiedzialność za chaos w Platformie. Znacznie łatwiej krytykować konkurencję i oburzać się, że to przez nią wciąż rządzi PiS, niż przyznać, że w największej partii opozycyjnej panuje dziś chaos, czego dowodem jest głos parlamentarzystów KO.
Paradoksalnie, wiele o sytuacji w Platformie mówi też ruch Rafała Trzaskowskiego. Ogłoszona w ubiegłym tygodniu inicjatywa Campus Polska Przyszłości to próba budowy społecznego, niepolitycznego zaplecza dla opozycji. Prezydent stolicy, jeżdżąc po Polsce i spotykając ludzi, którzy chcieliby się zaangażować w działalność publiczną, zorientował się, że nawet aktywni obywatele wcale nie garną się do tego, by zapisywać się do PO. Po części wynika to z tego, że partie są ogólnie źle postrzegane, ale po części – z kryzysu samej Platformy, która nie ma dziś siły przyciągania, jak jeszcze kilka lat temu.
I właśnie ta słabość PO jest siłą Trzaskowskiego. W kampanii wyborczej udało mu się bowiem odpolitycznić czy „odplatformić" swój wizerunek. Najlepiej świadczyć mogą o tym choćby wysiłki TVP, która wciąż próbuje nieustannie skleić Trzaskowskiego z PO i Donaldem Tuskiem. Tyle tylko, że jeśli na szkołę letnią organizowaną przez prezydenta Warszawy zgłoszą się studenci, nie będą tego robić z powodu Tuska czy Platformy, ale raczej pomimo nich. Na 20-latków straszenie Tuskiem zupełnie nie działa, gdyż przestał być on premierem i aktywnym graczem polskiej polityki siedem lat temu, a więc w czasie, gdy najmłodsi dzisiejsi studenci byli jeszcze w podstawówce.
To symptomatyczne, że Trzaskowski ogłosił swoją inicjatywę tuż po głosowaniu w Sejmie nad ratyfikacją decyzji UE o zasobach własnych, niezbędnej do uruchomienia Europejskiego Funduszu Odbudowy. Gdy opozycja pogrążyła się w konfliktach, wzajemnych oskarżeniach, Trzaskowski jakby obok tego ruszył z własnym projektem, jakby chcąc powiedzieć, że zamiast angażować się w wojnę w PO, robi swoje. Że zamiast urządzać podchody pod Borysa Budkę, próbuje wskrzesić emocje z zeszłego roku, gdy niezłą kampanią wzbudził sporo politycznego entuzjazmu. To zresztą dość przemyślany ruch, bo gdyby okazało się, że Platformy nie da się już odratować, Trzaskowski będzie miał własny polityczny wehikuł.