Wielką zasługą Budzanowskiego było wspieranie polskiego gazu łupkowego. Zmobilizował publiczne firmy, by na poważnie zajęły się inwestycjami, dzięki którym Polska miała się zmienić w gazowe eldorado. Na polecenie premiera czyścił spółki Skarbu Państwa z partyjnych nominatów. Nic dziwnego, że jego dymisja ucieszyła wielu platformerskich baronów.
Choć przyznać też trzeba, że minister skarbu dał plamę, jeśli chodzi o nadzór właścicielski. Donald Tusk pokazał mu już przecież żółtą kartkę, gdy okazało się, że Budzanowski nic nie wiedział o katastrofalnej sytuacji, w jakiej znalazł się podległy mu LOT. Teraz zaś raport szefa MSW pokazał, że minister nie miał pojęcia o planowanym przez podległą mu spółkę porozumieniu z Rosjanami.
Tusk postanowił znaleźć winnego i wyciągnął najpoważniejsze konsekwencje. Mógł to zrobić jednym ruchem ręki – Budzanowski był spoza partyjnych struktur, bez własnego zaplecza politycznego, bez szabel w terenie. Był kimś, kogo łatwo awansować, ale równie łatwo się pozbyć.
Gdyby Tusk miał odtąd tak konsekwentnie rozliczać wszystkich ministrów, to powinniśmy się spodziewać kolejnych dymisji. W rządzie jest bowiem kilka osób, które mają na sumieniu znacznie większe grzechy niż Budzanowski (by wspomnieć szefową MEN Krystynę Szumilas). Ale nic na to nie wskazuje.
Premier zapowiada, że skutkiem zamieszania z memorandum powinien być jednolity nadzór nad całą energetyką. Byłby to zapewne pozytywny efekt awantury, do której doszło między innymi z powodu dwuwładzy ministrów nad kluczowym dla bezpieczeństwa państwa sektorem. Szkoda tylko, że zrozumienie tego zajęło szefowi rządu aż sześć lat. Ale czy powołanie osobnego ministerstwa energetyki rozwiąże jakikolwiek problem?