Można założyć, że ciężko pracujący w terenie polityk rzeczywiście przejeżdża prywatnym autem na spotkania z wyborcami 50 tys. km rocznie. Znacznie trudniej jest jednak uwierzyć, że tyle samo prywatnym samochodem może przejechać minister lub wiceminister, któremu na co dzień przysługuje rządowa limuzyna. Mimo to ministrowie Donalda Tuska: Bartosz Arłukowicz, Radosław Sikorski i Sławomir Nowak, oraz cały zastęp wiceministrów będących posłami, choć na co dzień korzystają ze służbowych pojazdów, to nie mieli najmniejszych skrupułów, aby wyciągać z Sejmu pieniądze na paliwo do prywatnych aut.
Trudno uwierzyć, że wspomniani politycy rzeczywiście wyjeździli w terenie ponad 60 tys. (równik ma 40 tys.) kilometrów w ciągu roku. Gdyby jednak tak było, oznaczałoby to, iż nie pracowali jak należy w Warszawie. Gdyby bowiem starannie wykonywali swe obowiązki w resortach, nie daliby rady spalić ponad 5 tysięcy litrów benzyny.
Ktoś może powiedzieć, że prawo jest nieprecyzyjne, zaś ministrowie i wiceministrowie nie popełniają przestępstwa, a jedynie korzystają z łaskawości przepisów – tak jak wielu zwykłych obywateli. Sęk w tym, że od posła i ministra wymagamy więcej, a ich pazerność oburza bardziej niż w przypadku zwykłego cwaniaka.
Czystość życia publicznego wymaga, aby dochody polityków były jawne i łatwe do zweryfikowania. Jeśli posłowie lub ministrowie zarabiają za mało, to prostu zwiększmy im pensje, ale nie tolerujmy nawet drobnych nadużyć, przekrętów i wykorzystywania niejasnych przepisów. Bo nic tak nie demoralizuje obywateli i nie niszczy ich szacunku dla prawa jak politycy, którzy je obchodzą.
Ministrowie naciągali na benzynie?