Wszystko na tej imprezie jest przewidywalne, zarówno sukcesy, jak i porażki. Wiadomo, że nie zawiedzie Madonna RWPG, jak Marylę Rodowicz nazwała swego czasu Agnieszka Osiecka. Profesjonalny będzie Ryszard Rynkowski, z klasą i emocjami zaśpiewa Elżbieta Wojnowska (dobrze, że wróciła na estradę). Publiczność nagrodzi brawami Stana Borysa i jego nieśmiertelną "Jaskółkę". Nawet na zakręcie, proszę pana, da sobie radę Krystyna Janda, a w zielone wygra Magda Umer. No i w porządku.

Jak zwykle przegadana i minoderyjna konferansjerka, której w tym roku nie pomógł wielki talent aktorski Adama Woronowicza. Nie zaskoczyły interpretacje starych mistrzów - Niemena, Grechuty, Ciechowskiego zaproponowane przez młodych.

Zdaję sobie sprawę, że stolica polskiej piosenki musi czerpać siły ze swojej tradycji. Ale problem w tym, że ten festiwal całkowicie stracił swoją kreatywność. Nie proponuje niczego nowego - jest notorycznie odgrzewanym starym kotletem. Faktem jest, że robi się to teraz w nowoczesnej elektronicznej mikrofali, a nie na patelni, ale jakości produktu ten zabieg nie podnosi. Tym bardziej smaku, bo mam wrażenie, że gust realizatorów podupadł.

Wiem, wiem... po każdym Opolu jest takie samo narzekanie, któremu przeciwstawia się wyniki oglądalności i jeszcze większy kicz Eurowizji. Ale wydaje mi się, że nadszedł już kres odcinania kuponów od dawnej świetności opolskiego festiwalu. Po prostu nie ma już z czego odcinać.