Szpiegów pracujących w obcej ambasadzie można wyrzucać na kilka sposobów. Można to zrobić tak jak Brytyjczycy z dyplomatami radzieckimi w latach 80. – w świetle kamer, przy licznych przeciekach do mediów, pokazując oburzenie na konferencjach prasowych.
Można też tak, jak to zrobiło polskie MSZ po ostatnim aresztowaniu dwóch Polaków podejrzanych o szpiegostwo dla Rosji. Poza informacją „Rzeczpospolitej" nie było żadnych oficjalnych komunikatów, żadnego oburzenia polityków. Wcześniej pisaliśmy o jednym wyrzuconym z Polski dyplomacie rosyjskim, informacje z Moskwy oznaczają więc, że zapewne takich wydaleń z naszego kraju było więcej.
Cisza otaczająca tę historię oznacza jedno. Polska chciała wysłać jasny sygnał rosyjskim służbom – wiemy, że tu jesteście, wiemy, kim jesteście i jak działacie, ale nie zamierzamy robić z tego wielkiego skandalu.
Rosjanie zachowali się podobnie. Obyło się bez wyrazów oburzenia w rosyjskiej prasie, która w przeszłości potrafiła na zlecenie Kremla urządzać prawdziwe seanse nienawiści wobec wyrzucanych dyplomatów. Tym razem wszystko odbyło się w białych rękawiczkach.
Polska dyplomacja zachowała się zgodnie z tym, co zapowiadała premier Ewa Kopacz w swoich wystąpieniach – przestaliśmy wybiegać przed europejski szereg w stosunkach z Rosją. Wyrzucić rosyjskich szpiegów należało, ale dodatkowe nakręcanie antypolskiej histerii w Rosji nie jest nam dziś z pewnością potrzebne.