Jeżeli jednak wczytać się w to, co powiedział w czwartek przed południem prezydent Francji, zapowiadając wspólną misję pokojową z szefową rządu Niemiec, to skóra zaczyna cierpnąć.

Cena za pokój z Rosją, którą ma zapłacić Ukraina, jest wielka. Jak można wnioskować z wypowiedzi Hollande'a, na naszej wschodniej granicy znowu pojawi się żelazna kurtyna. Francja zamierza bowiem obiecać Rosji, że Ukraina nigdy nie znajdzie się w NATO. Chciałaby też rozwiązywać problemy bezpieczeństwa w naszym regionie bez udziału USA – ma do tego wystarczyć przyjacielski europejski trójkąt Moskwa–Berlin–Paryż.

Oczywiście rozprawianie o członkostwie Ukrainy w NATO teraz, gdy płonie Donbas, jest przedwczesne. Ale wykluczenie go na zawsze jest odebraniem temu państwu prawa do określenia, w jakiej organizacji międzynarodowej się widzi, a nawet więcej – jaką cywilizację wybiera. W ten właśnie sposób przyklepalibyśmy powieszenie nowej kurtyny w Europie. Tym bardziej że nie słychać żadnych deklaracji dotyczących przyszłego członkostwa Ukrainy w UE.

Jeżeli zapowiedzi Hollande'a staną się faktem, to będzie można powiedzieć, że Zachód po raz kolejny złamał obietnice składane na piśmie Ukraińcom. Najpierw do kosza powędrowało memorandum budapeszteńskie z 1994 roku, które miało gwarantować im nienaruszalność terytorialną w zamian za to, że wyrzekli się broni jądrowej. Teraz wylądowałaby na śmietniku deklaracja szczytu NATO z 2008 roku, w której Ukraina występuje jako przyszły (nie wiadomo jak odległy w czasie, ale jednak) członek sojuszu.

Misja pokojowa Merkel i Hollande'a i nas nastroiłaby optymistycznie, gdyby jej skutkiem było przekonanie Putina do innego spojrzenia na Ukrainę i sąsiadów. Jako na suwerenne kraje, do których nie można wysyłać broni, komandosów i najemników. I od których nie można odrywać rejonów, obwodów i półwyspów.

Ale o tym na razie można chyba tylko pomarzyć.