CBA, owszem tropi korupcję, ale – jak widać z liczb – łapownictwo ma się świetnie w instytucjach, które Polacy oceniają bardzo dobrze – w samorządach.
Złośliwi powiedzą, że Biuro tropi korupcję tam z powodu zwykłego oportunizmu – bezpieczniej jest ścigać wójta-łapownika niż przestępców u szczytów władzy. Jednak działania CBA w Ministerstwie Infrastruktury czy zainteresowanie wpływowymi politykami koalicji mogą przeczyć tej tezie.
Oczywiście, w Polsce są dziesiątki tysięcy uczciwych urzędników i działaczy lokalnych, dzięki którym gminy, powiaty i województwa są coraz lepiej zarządzane. Jednak – jak się okazuje – nie udało się stworzyć mechanizmów zabezpieczających przed powstawaniem lokalnych klik.
Rozwój samorządów możliwy jest bowiem z jednej strony dzięki wielkiemu strumieniowi unijnych pieniędzy. Z drugiej jednak to te właśnie środki stanowią gigantyczną pokusę dla skorumpowanych samorządowców i nieuczciwych przedsiębiorców, by np. ustawiać przetargi. Wiele bowiem wskazuje na to, że korupcja w samorządach ma charakter systemowy i powinno się z nią walczyć również w systemowy sposób. Same działania CBA nie wystarczą.
Może warto powrócić do postulatu ograniczenia kadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów. Nic tak bowiem nie demoralizuje lokalnych działaczy jak poczucie swej wszechwładzy i przekonanie, że można przez kolejne kadencje zapewniać sobie bezkarność, kupując przychylność wyborców, a zarazem nie dopuszczając opozycji do przejęcia władzy i zajrzenia za kulisy nieuczciwych układów.