Już przed tygodniem (0:0 na Łazienkowskiej) widać było przewagę Legii nad Grekami, jednak zabrakło goli. W Warszawie Atromitos skoncentrował się na obronie. Na swoim boisku grał odważniej, ale nie zaskoczył niczym, bo jeśli drużyna składa się z przeciętnych piłkarzy, to i gra przeciętnie. Legia miała więcej indywidualności, była wreszcie skuteczna. Dużym wzmocnieniem okazał się powrót Cafu, który porządkował grę w drugiej linii, myślał i podawał. Jego współpraca z Walerianem Gwilią, Andre Martinsem i Luquinhasem była podstawowym atutem Legii w tym meczu.
Po akcji Cafu i przedłużeniu podania przez Gwilię padł pierwszy gol, zdobyty strzałem zza pola karnego przez Pawła Stolarskiego. Drugiego zdobył sam Gwilia, trudnym technicznie strzałem, po dalekim podaniu Marko Vesovicia. To wydarzyło się w 52. minucie. Jeśli na drugą połowę gospodarze wychodzili jeszcze z nadzieją na zwycięstwo, to po stracie drugiej bramki już jej nie mieli.
Obawiano się, że trudniejszym przeciwnikiem niż Atromitos będzie sierpniowy upał. Często o tej porze roku to jest sprzymierzeniec greckich klubów. Legia dała sobie z tym radę. Była dobrze przygotowana pod względem fizycznym, nie marnowała sił, kiedy nie było to konieczne, to ona decydowała o tempie gry w temperaturze 33 stopni.
W drugiej połowie, po zejściu Luisa Rochy pięcioosobowa lina obronna Legii składała się wyłącznie z polskich piłkarzy (Radosław Majecki, Paweł Stolarski, Igor Lewczuk, Artur Jędrzejczyk, Mateusz Wieteska). To był szósty mecz w eliminacjach Ligi Europy, w którym legioniści nie stracili bramki. Drugiej tak skutecznej w obronie drużyny w tych rozgrywkach nie ma.
W czwartek Legia pozna kolejnego przeciwnika. Będzie nim zapewne słynny Rangers FC z Glasgow, który pokonał w Danii Midtjylland 4:2 i na Ibrox Park może grać ze spokojem. Pierwszy mecz Legii w decydującej rundzie już w przyszłym tygodniu.