Nieoczekiwane złożenie przez grupę posłów PiS projektu ustawy znoszącej limit składek na ZUS w wysokości 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce, a także trzykrotnie większe, niż wcześniej planowano, podniesienie akcyzy to sygnał nadciągających turbulencji, nie tylko gospodarczych, ale również politycznych. Przed wyborami bowiem PiS z pomysłu zniesienia limitu, od którego nie płaci się składek ZUS, się wycofał. Trzeba przyznać, że dość miękko, ale jednak.
Ostro protestował wówczas lider koalicyjnego Porozumienia Jarosław Gowin. Dwa miesiące temu, a więc jeszcze przed wyborami, Gowin mówił w wywiadzie dla „Rz": „W naszej ocenie likwidacja 30-krotności w oczywisty sposób doprowadzi do spadku wynagrodzeń tych grup zawodowych, które są kluczowe dla rozwoju nowoczesnego państwa: specjalistów, informatyków, kadry kierowniczej średniego szczebla czy wolnych zawodów". I deklarował, że jego partia będzie odradzać Prawu i Sprawiedliwości takie rozwiązanie. W czwartek z kolei przypomniał, że zarząd jego partii zabronił należącym do niej posłom popierać takie rozwiązanie. – Gdybyśmy głosowali za likwidacją 30-krotności, musielibyśmy siebie samych wyrzucić z Porozumienia – powiedział PAP.
W dodatku partia Gowina nie została uprzedzona przez PiS, że zostanie złożony taki projekt ustawy. Płyną z tego dwa wnioski. Sytuacja gospodarcza jest znacznie gorsza, niż słyszeliśmy w kampanii wyborczej, więc partia rządząca wszędzie musi szukać dodatkowych źródeł przychodów oraz pomysłów na realizację obietnic wyborczych – jak choćby składając kolejny projekt, by 13. i 14. emeryturę wypłacać ze środków funduszu solidarnościowego, który miał być przeznaczony na pomoc niepełnosprawnym. Drugi wniosek jest już natury politycznej – szykuje się poważny konflikt polityczny na samym początku kadencji. Wygląda to tak, jakby PiS po tym, jak utarł nosa Zbigniewowi Ziobrze, postanowił utemperować Jarosława Gowina.
Tyle że sprawa zniesienia 30-krotności to problem nie tylko wewnątrzkoalicyjny, lecz dotykający fundamentalnego pytania, które stoi przed PiS – problemu strategii. W partii nie brakuje osób, które uważają, że PiS w ostatnich tygodniach mógł wystraszyć bardziej umiarkowanych wyborców m.in. pomysłem podniesienia pensji minimalnej. Wyborcy, którzy prowadzą własne biznesy, nie kupowali rządowej propagandy mówiącej o wymuszaniu wyższej efektywności pracy, bo potrafili sami obliczyć, że to oni będą musieli sfinansować obietnice PiS.
Teraz jest podobnie. Spór toczy się więc nie o to, czy PiS utrze nosa Gowinowi i jego prawej ręce Jadwidze Emilewicz, ale o to, czy prawica będzie w stanie złożyć atrakcyjną ofertę dla politycznego centrum. A tam już się robi tłoczno. Ma na nie ochotę Władysław Kosiniak-Kamysz, który stara się przetransformować PSL z partii wiejskiej w ugrupowanie przedsiębiorców i klasy średniej. O konieczności odbicia centrum mówił też Paweł Kowal, poseł Koalicji Obywatelskiej.