Już teraz przedsiębiorcy narzekają, że mają mało czasu na dostosowanie się do nowych wymogów, a jeszcze muszą ponieść wysokie koszty. Chodzi o firmy rozliczające ze składek więcej niż pięć osób, bo to one składają e-deklaracje do ZUS.
Takie dokumenty trzeba będzie sygnować podpisem elektronicznym. Obowiązek ten wynika z art. 40 ustawy o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne (DzU z 2005 r. nr 64, poz. 565 ze zm.). Zdaniem rzecznika ZUS Jacka Dziekana, takich firm jest ok. 230 tys. – Tyle rozlicza się teraz indywidualnie drogą internetową – zaznacza Dziekan. Reszta korzysta np. z biur rachunkowych.
Dotychczas nie trzeba było mieć certyfikowanego podpisu elektronicznego. Jednak od 21 lipca zgłoszenia do ubezpieczeń, imienne raporty miesięczne, deklaracje rozliczeniowe i inne dokumenty niezbędne do prowadzenia kont płatników składek, jak również ich korekty muszą trafiać do ZUS opatrzone bezpiecznym podpisem elektronicznym. Jedynie w wyjątkowych sytuacjach możliwe będzie przesyłanie dokumentów w formie papierowej.
Szkopuł w tym, że podpis elektroniczny ma identyfikować jedną osobę fizyczną i jest przypisany wyłącznie do niej. Tak wynika z ustawy o podpisie elektronicznym (DzU z 2001 r. nr 130, poz. 1450 ze zm.). Oznacza to, że jeden pracownik wyposażony w podpis elektroniczny w firmie nie wystarczy. Może bowiem nagle zmienić pracę, awansować, pójść na dłuższy urlop albo zwolnienie lekarskie. Dlatego najlepiej, by firma miała – dla swojego bezpieczeństwa – dwa albo więcej certyfikowanych podpisów. A to wiąże się z wyższymi wydatkami.
Ile wart jest ten rynek? Gdy założymy, że 230 tys. firm będzie musiało uzyskać certyfikaty podpisu elektronicznego (minimum dwa), wchodzi w grę wydanie co najmniej 460 tys. kluczy. Wraz z całym wyposażeniem (którego średni koszt wynosi nawet ok. 700 zł) oznacza to wpływy ze sprzedaży e-podpisów w wysokości minimum 320 mln zł. Potem dochodzą jeszcze – już znacznie niższe – koszty czasowych aktualizacji (patrz ramka).