„Nigdy Cię nie zapomnimy”

13 września 1993 r. świat wstrzymał oddech: trwający pół wieku i kształtujący mapę świata konflikt izraelsko- -palestyński przekuto w pokój. W Waszyngtonie obydwaj wrogowie, Icchak Rabin i Jasir Arafat, podali sobie ręce. Ale dwa lata później współtwórca porozumienia Icchak Rabin już nie żył. Szansa na pokój ulotniła się bezpowrotnie.

Publikacja: 14.09.2023 21:00

Izraelski minister spraw zagranicznych, Szimon Peres, podaje dłoń ministrowi spraw zagranicznych Nor

Izraelski minister spraw zagranicznych, Szimon Peres, podaje dłoń ministrowi spraw zagranicznych Norwegii, Johanowi J. Holstowi podczas podpisania porozumienia pokojowego między Izraelem a Organizacją Wyzwolenia Palestyny ​​(OWP)

Foto: GETTYIMAGES

Jeszcze na cztery dni przed złożeniem podpisów w Białym Domu Icchak Rabin siedział politycznie zabunkrowany w Jerozolimie, a jego adwersarz – Jasir Arafat – w swojej centrali w Tunezji. „Dopiero w ostatniej chwili Arafat wysłał pismo do dziadka” – zapisała wnuczka Rabina. Wyrzekał się w nim terroryzmu i uznał prawo Izraela do istnienia. Kiedy Rabin czytał list, nie mógł powstrzymać się od ironicznego komentarza: „Teraz Arafat będzie miał takie same problemy jak ja” – powiedział do wnuczki. Nie mylił się. W oczach palestyńskich „twardogłowych” Arafat kapitulował – podobnie jak dla izraelskich jastrzębi Rabin. W imię pokoju Icchak Rabin rozpoczął jednak politykę przekonywania nieprzekonanych.

Kluczowa rola Stanów Zjednoczonych

Porozumienie podpisano z inicjatywy prezydenta Billa Clintona w Ogrodzie Różanym Białego Domu. Na tę okoliczność Clinton zarządził, aby przygotować ten sam drewniany stół, na którym przywódcy Izraela i Egiptu 26 marca 1979 r. podpisali traktat pokojowy w Waszyngtonie. Wtedy Izrael zagrzebał topór wojenny z największym palestyńskim sojusznikiem, co egipskiego prezydenta Anwara Sadata kosztowało życie (zginął w Kairze w zamachu 6 października 1981 r.).

Gdy 13 września 1993 r. Rabin i Arafat uścisnęli sobie dłonie, gest dwóch nieprzejednanych wrogów wywołał westchnienie ulgi i spontaniczny aplauz 3 tys. zebranych w ogrodzie gości. Rabin, na którego twarzy wyryte były wspomnienia każdej z wojen izraelsko-palestyńskich, oświadczył: „My, żołnierze, którzy wróciliśmy z bitwy z zakrwawioną twarzą, którzy walczyliśmy z wami, mówimy dziś do was, Palestyńczycy, głośno i wyraźnie: Wystarczy krwi i łez! Dosyć!”. Parafowane w Waszyngtonie porozumienie w zamian za pokój kończyło okupację ziem palestyńskich przez Izrael od czasów tzw. wojny sześciodniowej w 1967 r. Nie tworzyło państwa palestyńskiego, ale je zapowiadało (podstawa prawna istnienia Autonomii Palestyńskiej). Był to iście rewolucyjny krok.

Na krótko przed wojną w 1967 r. obszar Izraela nie przekraczał 20 tys. km kw., czyli mniej niż, wynosi powierzchnia województwa zachodniopomorskiego. Nowo powstałe w 1948 r. państwo, hojnie obdarzone słońcem, białym piaskiem, plażami i cytrusami, zamieszkiwało wówczas 600 tys. Żydów. Za mało, by rozwinąć nowoczesny przemysł powiązany z nauką i wysoką technologią. Do biblijnej ziemi obiecanej płynął jednak strumień Żydów z całego świata. Do wojny w 1967 r. między Morzem Śródziemnym a Jordanem żyło już 2,4 mln Żydów i 1,2 mln Arabów. Zrobiło się gęsto. Izrael potrzebował przestrzeni do życia.

Dramatyczne skutki wojny sześciodniowej

5 czerwca 1967 r. egipscy i jordańscy piloci siedzieli jeszcze przy kawie i śniadaniu, kiedy izraelskie bombowce przeprowadziły pierwszy nalot. W ciągu trzech godzin przestało istnieć egipskie i jordańskie lotnictwo. Na drugi dzień izraelscy komandosi weszli przez Bramę Lwów do Jerozolimy, zajęli Wzgórze Świątynne i wywiesili biało-niebieską flagę z gwiazdą Dawida. Przed Ścianą Płaczu, jedyną resztką Świątyni Salomona, tańczyli i płakali. Po sześciu dniach Izrael panował już nad terytorium trzykrotnie większym. Izraelska armia przepędziła na trzech frontach: Syrię ze Wzgórz Golan, Egipt z półwyspu Synaj i Jordanię z Zachodniego Brzegu. Ten ostatni niemal w całości był zamieszkany przez Palestyńczyków. Naród żydowski, który przez 2 tys. lat doświadczył wyjątkowego cierpienia i prześladowań, wszedł w rolę najeźdźcy. A w przypadku Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy – okupanta.

Jeden ze zwycięskich dowódców nazywał się Icchak Rabin. Ale największy triumf w historii oblężonego przez arabskich sąsiadów państwa okazał się sygnałem startowym dla ultraprawicy. Ortodoksyjni Żydzi uznali powrót do biblijnej ziemi obiecanej za spełnienie woli Boga. Wątpiącym pokazywali palcem odpowiednie wersety w Biblii. I na własną rękę, wbrew rządowi, tworzyli przyczółki na okupowanej palestyńskiej ziemi. Wznosili dzikie osiedla.

Jako pierwszy zrobił to Mosze Lewinger – wysuszony, z zapadniętymi policzkami, o wiecznie bladej twarzy „rabin z Hebronu”. W 1968 r. na święto Pesach wynajął na 48 godzin hotel w Hebronie i ściągnął grupę 80 religijnych fanatyków. Ultrasi podali się za turystów szwajcarskich. Po zakończonym święcie wywiesili w oknie flagę izraelską i nie opuścili już hotelu, tylko przedłużyli pobyt „do nadejścia Mesjasza”.

Kolejne osiedla rosły jak na drożdżach dla następnych grup śmiałych pionierów. Owszem, w tym czasie pokój z Egiptem przyniósł utratę Wzgórz Golan i półwyspu Synaj. Tyle tylko, że nie stanowiły one nigdy integralnej części biblijnego Izraela. A na okupowanych ziemiach liczba osadników poszybowała do 70 tys. Osiedla przypominały warowne twierdze, otoczone drutem kolczastym, chronione wieżyczkami z włączonymi nocą wielkimi reflektorami. Ale zamachy na żydowskich osadników otworzyły puszkę Pandory, bo ci rewanżowali się z nawiązką. W efekcie np. palestyński burmistrz w Nablus stracił obydwie nogi, a ten z Ramallah także na trwałe został inwalidą. Kiedy wiceprzewodniczący izraelskiego parlamentu zalecił, aby „arabskim terrorystom wyrywać oczy i jelita”, tym samym „uderzył w stół, a nożyce się odezwały” – w postaci intifady (początek: grudzień 1987 r.).

Powstanie wszczęła młodzież palestyńska ściśnięta w obozach dla uchodźców jak sardynki w puszce. Pokolenie 20- i 30-latków, które nie znało innego życia jak tylko pod okupacją izraelską, bunt wyniosło do rangi pierwszego pocałunku – najważniejszego doświadczenia młodości. Na izraelskich żołnierzy i ich czołgi koktajlami Mołotowa i granatami rzucały nawet dzieci. Icchak Rabin, wtedy minister obrony, domagał się od żołnierzy twardej postawy wobec wyrostków. Aż do przetrącenia im kości i grzbietu. Szwedzka organizacja Save the Children liczbę palestyńskich dzieci z połamanymi kończynami oszacowała między 20 a 30 tys.

Efekt rozmów pokojowych w Oslo

Intifadę zakończył prezydent USA George H.W. Bush, przymuszając obydwie strony do rokowań. Ślimaczyły się one w Madrycie i Londynie, aż przeniesiono je do oddalonej o godzinę od Oslo uroczej willi. Obydwie delegacje wielokrotnie pakowały walizki. Norwescy mediatorzy biegali między nimi tam i z powrotem. Przełom osiągnięto dzięki Rabinowi. Nowy premier Izraela, dotychczasowy jastrząb, zrozumiał, że ani nie zdusi siłą intifady, ani nie pozbędzie się 1,5 mln Palestyńczyków. Wybrał kompromis. Przesądzającego argumentu dostarczył mu lider Palestyńczyków – Jasir Arafat. W osobistym liście do Rabina zawarł fundamentalne stwierdzenie o gotowości „uznania prawa Izraela do egzystencji w pokoju i bezpieczeństwie”. Rabin list czytał wielokrotnie, nim poleciał do Waszyngtonu.

Icchak Rabin i Jasir Arafat w towarzystwie prezydenta USA, Billa Clintona, podają sobie ręce po podp

Icchak Rabin i Jasir Arafat w towarzystwie prezydenta USA, Billa Clintona, podają sobie ręce po podpisaniu porozumienia izraelsko-palestyńskiego. Ogród Różany Białego Domu, 13 września 1993 r.

GETTYIMAGES

Gdy 13 września 1993 r. obydwaj w ogrodzie Białego Domu podali sobie ręce i podpisali porozumienie, Arafat zobowiązał się do wykreślenia punktu o zniszczeniu Izraela z palestyńskiego programu. W zamian uzyskał gwarancję wycofania się Izraela z obszarów okupowanych oraz przyznanie Palestynie autonomii w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. Jako kamień węgielny pod przyszłe państwo palestyńskie. „Pokój za ziemię” – tak duet Icchak Rabin i Szimon Peres (ówczesny szef izraelskiej dyplomacji) sformułował sens kompromisu. Wstrzymano budowę osiedli w strefach okupowanych i przetarto szlak poglądowi, że takie osiedla są zbyt kosztownym luksusem. Większość Izraelczyków i Palestyńczyków uskrzydliła nadzieja na pokojową egzystencję.

Ekstremiści po obu stronach sporu

Ekstremiści rzucali kłody pod nogi orędownikom kompromisu. Arafatowi – islamski Hamas, Rabinowi – religijni ultrasi. Inspiracją dla konserwatywnych Żydów była nienegocjowalna wykładnia biblijnego Wielkiego Izraela rozciągającego się za króla Salomona od Nilu po Eufrat. Tyle że to było 3 tys. lat temu!

Teraz po obydwu stronach mnożyły się zamachy. Część religijnie obojętnych osadników pakowała walizki i przenosiła się do Izraela. Fundamentaliści natomiast zwierali szyki i organizowali paramilitarne bojówki. Oddanie najmniejszej piędzi ziemi uważali za sprzeniewierzenie się prawu boskiemu. Rabin i Peres musieli zdzierżyć porównania do Hitlera i Goebbelsa, a porozumienie z Waszyngtonu do układu monachijskiego z 1938 r. Na biurko premiera trafiały pogróżki śmierci. Prawica oszczerstwa zamieniała w normę, a swój język w kij bejsbolowy. Dezawuujące premiera plakaty i naklejki zdobiły okna wystawowe, szyby samochodów, aktówki studenckie. Przedstawiały one Rabina w palestyńskiej chuście, w geście umywania rąk w żydowskiej krwi albo razem z Arafatem, który go uwodzi pod postacią biblijnego węża. Najbardziej ultrasów mierziło to, że na czele rządu stał dotychczasowy niezłomny symbol walki z Arabami. Zbierali się pod domem premiera, grozili mu powieszeniem, na co ortodoksyjni rabini dali swoje błogosławieństwo. Mord wisiał w powietrzu, a Rabin stał się zwierzyną łowną. Sam ignorował prawicową ekstremę, liczoną w sile 50 tys. głów. Wcale niemało w 4,5-mln społeczeństwie.

Zamach na premiera Icchaka Rabina

4 listopada 1995 r., aby uzyskać poparcie dla idei „pokoju za ziemię”, premier zwołał w Tel Awiwie wiec. 150 tys. ludzi słyszało, jak mówił: „Przez 27 lat, jak nie było szansy na pokój, walczyłem. Ale dziś taka szansa się otwiera. Nie wolno nam jej zaprzepaścić”. Przemówienie wywołało nastrój euforii. Ku niebu popłynął song na cześć pokoju: „Shir La Shalom”. Z wyciągniętymi ku górze dłońmi śpiewał także Rabin. Przebieg wiecu przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Szczęśliwy machał ręką w stronę tłumów; z natury introwertyk chwycił Peresa w pół i uściskał. Tego wieczoru mógł uściskać każdego.

Po wiecu zszedł ze sceny. Kierował się do opancerzonej limuzyny. Otaczało go czterech funkcjonariuszy Szin Betu. Metr za nim szła żona Leah. Jak ortodoksyjny student Yigal Amir, który zaczaił się przy limuzynie, mógł na odległość pół metra zbliżyć się do premiera i strzelić mu w plecy, ludzkiemu poznaniu wymyka się do dziś. Czy Szin Bet był w zmowie z zamachowcem? Trzykrotnie trafiony Rabin nie upadł, osunął się tylko na tylne drzwi limuzyny. Kierowca z piskiem opon ruszył do szpitala odległego o niespełna 200 metrów. Ze względu na wypełniający plac tłum musiał jechać zygzakiem. Tak się przynajmniej później tłumaczył. Kłamał? W szpitalu 22 transfuzje i masaż serca przywróciły Rabinowi tętno. Ale nie życie. Martwemu premierowi z kieszeni marynarki wyciągnięto zbroczoną krwią kartkę z tekstem pokojowego songu. Nie był pierwszym politykiem, który w Izraelu zginął od kuli. Ale pierwszym zamordowanym z ręki rodaka. Jego mord złamał tabu. Siedem dni trwała żałoba.

W imponujących uroczystościach pogrzebowych przed trumną przewinął się milion Izraelczyków. 80 przywódców państw i rządów pochyliło przed nią swoje głowy. Z wyjątkiem jednego. Jasir Arafat ze względów bezpieczeństwa nie mógł pojawić się na pogrzebie, śledził go na ekranie swojego telewizora. Trzy dni później stanął w mieszkaniu wdowy z kondolencjami. Ubrany w długi, sięgający kostek płaszcz, owinięty szalem, z nasadzonym na głowę kapeluszem i czarnymi okularami na twarzy. Domowników ucałował w głowę, wdowę trzykrotnie. Świadek tego intymnego spotkania, 18-letnia wnuczka Rabina, Noa Ben Artzi, przyglądała się bacznie, „czy Arafat nie ma przypadkiem trzeciego oka, czterech uszu, a z tyłu głowy wystającej antenki”.

Plakat autorstwa Davida Tartakovera poświęcony Rabinowi i Netanjahu

Plakat autorstwa Davida Tartakovera poświęcony Rabinowi i Netanjahu

WIKIPEDIA

„Błagam anioły, które cię przyjęły, aby cię dobrze chroniły, bo zasłużyłeś sobie na ich opiekę”, wypowiedziała przez łzy Noa Ben Artzi podczas państwowej ceremonii pogrzebowej. Dzięki transmisji telewizyjnej pół świata jak zahipnotyzowane wpatrywało się w szczuplutką postać Noi Ben Artzi, która po dziadku odziedziczyła identyczny półuśmiech i jak sama przyznała: „zbyt krótkie i piegowate dłonie”. Wnuczka i cały świat mieli za co Rabinowi dziękować. „Wasz premier okazał się człowiekiem, który przezwyciężył nienawiść” – powiedział w pełnej wzruszenia mowie pogrzebowej Bill Clinton.

„Bóg zlecił mi ten mord” – wyznał z kolei przed sądem Amir, czym udowodnił, że posłużył się rabiniczną sankcją moralną. „Twoje nazwisko jest trwałą hańbą w historii Izraela i całą resztę życia powinieneś spędzić w więzieniu” – usłyszał od sędziego, który świetnie wiedział, że w procesie nie chodzi o ukaranie przestępstwa, tylko o to, czy państwo prawa obroni się przed religijnym fundamentalizmem. 

Niestety, strzały zakończyły i życie Rabina, i jego dzieło. Terror Hamasu z jednej i nowy premier Izraela Benjamin Netanjahu z drugiej strony program pokoju obrócili w makulaturę. Uznanie Palestyny urosło do rangi religijnej profanacji. Na Zachodnim Brzegu Jordanu i we wschodniej Jerozolimie liczba izraelskich osadników i osiedli rosła. Wylewany beton cementował konflikt. 12 lat po zamachu David Tartakover zaprojektował plakat, który w Izraelu zna każde dziecko. Składa się z dwóch zdjęć. Na jednym widnieje Rabin i podpis: „Nigdy Cię nie zapomnimy”, na drugim – Netanjahu i podpis: „Nigdy Ci nie wybaczymy”.

Jeszcze na cztery dni przed złożeniem podpisów w Białym Domu Icchak Rabin siedział politycznie zabunkrowany w Jerozolimie, a jego adwersarz – Jasir Arafat – w swojej centrali w Tunezji. „Dopiero w ostatniej chwili Arafat wysłał pismo do dziadka” – zapisała wnuczka Rabina. Wyrzekał się w nim terroryzmu i uznał prawo Izraela do istnienia. Kiedy Rabin czytał list, nie mógł powstrzymać się od ironicznego komentarza: „Teraz Arafat będzie miał takie same problemy jak ja” – powiedział do wnuczki. Nie mylił się. W oczach palestyńskich „twardogłowych” Arafat kapitulował – podobnie jak dla izraelskich jastrzębi Rabin. W imię pokoju Icchak Rabin rozpoczął jednak politykę przekonywania nieprzekonanych.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Jakie były początki Święta 1 Maja?
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Niemieckie „powstanie” przeciw Hitlerowi. Dziwny zryw w Bawarii
Historia świata
Popychały postęp i były źródłem pomysłów. Jak powstawały akademie nauk?
Historia świata
Wenecki Kamieniec. Tam, gdzie Szekspir umieścił akcję „Otella"
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO