Pytanie, czy znajdą się nabywcy na taką masę długu bez stawiania dodatkowych warunków, tj. bez żądania bardzo wysokich odsetek? Teoretycznie mogłoby to być trudne, tym bardziej że wszystkie kraje planują pożyczać duże pieniądze w związku z ratowaniem gospodarek. Zdaniem ekonomistów możliwe jest jednak uplasowanie tak dużych emisji bez płacenie przez Polskę zbyt dużego frycowego, w czym pomoże realizowany już przez Narodowy Bank Polski program QE (czyli skupu obligacji z rynku wtórnego).
– Jeszcze 10–15 lat temu Polska zapłaciłaby za to wysoką cenę, dziś jednak możemy być w innej sytuacji – zauważa Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska. Ta wysoka cena to ucieczka inwestorów zagranicznych, wzrost rentowności obligacji i kosztów pożyczania pieniędzy, gwałtowna przecena złotego czy ataki spekulacyjne na naszą walutę, co mieliśmy okazję obserwować choćby po ogłoszeniu tzw. dziury Bauca w 2001 r. Obecnie jednak jesteśmy krajem znaczniej bardziej wiarygodnym, z przyzwoitymi ratingami, jesteśmy w UE, zadłużenie w relacji do PKB spadło w ostatnich latach, a przyczyna kryzysu jest globalna, a nie lokalna.
– Jesteśmy też krajem, w którym bank centralny, NBP, zadeklarował skup obligacji na rynku wtórnym na takim poziomie, który ustabilizuje sytuację – zauważa Jakub Borowski. – Zakładamy, że NBP skupi ok. 180 mld zł długu – analizuje Rafał Benecki. – A resztę przejmą banki komercyjne, które choćby w efekcie obniżenia rezerw obowiązkowych uzyskały ok. 40 mld zł płynności – dodaje. A inwestorzy zagraniczni? Zdaniem ekonomistów zagranica nie będzie dużym nabywcą nowych emisji, przynajmniej dopóty, dopóki nie wzrośnie – z ich punktu widzenia – premia za ryzyko.
NBP już obecnie dokonuje agresywnych zakupów, na dotychczasowych przetargach odkupił papiery za ok. 50 mld zł. Taka polityka w połączeniu z ostatnimi obniżkami stóp procentowych niesie zagrożenie, że złoty stanie się przysłowiowym chłopcem do bicia, czyli zagrozi stabilności złotego.
Dlatego bardzo ważne jest pytanie, kiedy NBP zakończy swoje QE, a także jak to wpłynie na sytuację finansów publicznych. – Wszystkie dotychczas przedstawione tarcze osłonowe obciążają finanse państwa na 6,5 proc. PKB, co oznacza największą skalę pomocy bezpośrednio z budżetu (bez instrumentów płynnościowych) wśród krajów UE, porównywalną do USA (6,9 proc. PKB) – podkreśla Benecki. Jeśli zaś wpływ recesji na dochody państwa będzie większy, to deficyt może wzrosnąć do 11 proc. PKB.
Z kolei zdaniem Borowskiego deficyt już w tym roku sięgnie 8 proc. PKB, czyli 150–160 mld zł. – To będzie rekord, ale sytuacja jest absolutnie wyjątkowa. Nie zwalnia to rządu z obowiązku szybkiego przygotowania tzw. planu finansowego, w którym pokaże, do jakiego poziomu wzrośnie deficyt, jak to wpłynie na ścieżkę długu w kolejnych latach, itp. To kluczowe z punktu widzenia komunikacji z rynkiem i jego reakcji na eksplozję długu – podkreśla Borowski.