1 stycznia 2023 r. do strefy euro dołączyła Chorwacja. Na 27 państw UE wspólną walutę ma już 20. Z pozostałych siedmiu Bułgaria chce wejść do eurostrefy w 2024 r. (od 2020 jest już w jej przedsionku – mechanizmie kursowym ERM II), Rumunia ma to zrobić w 2029 r., a Dania, która jako jedyna z owej siódemki ma traktatową zgodę na utrzymanie własnego pieniądza, de facto ma euro, bo utrzymuje niemal sztywny kurs walutowy i wiernie kopiuje politykę Europejskiego Banku Centralnego.
„Rzeczpospolita” od lat w numerze noworocznym upomina się o przyjęcie euro w Polsce. I długo był to głos wołającego na puszczy, bo silny był pogląd, że w obliczu możliwych kryzysów – po globalnym finansowym i europejskim zadłużeniowym – lepiej zachować własną politykę pieniężną i płynny kurs jako stabilizatory ułatwiające w razie kłopotów odzyskanie równowagi gospodarczej.
Czytaj więcej
1 stycznia wspólną walutę wprowadziła u siebie Chorwacja. Czyżby niemal wszyscy w Europie, godząc się w sprawie wspólnej waluty, byli bez rozumu i tylko partia prezesa Kaczyńskiego miała rację, broniąc złotówki?
Ostatnie lata jednak pokazały, że nieudolne używanie tych narzędzi w połączeniu z nastawioną na prezenty wyborcze polityką fiskalną sprawiają, że własna polityka monetarna zamiast atutem staje się obciążeniem. Mamy destabilizację rynku mieszkaniowego, inflację o połowę większą niż średnio w strefie euro (małe kraje bałtyckie mają wyższą, ale w nie mocniej bije skok cen energii). A kurs złotego – przez lata w miarę stabilny – oszalał i obija się od ściany do ściany, okresowo przebijając psychologiczną barierę 5 zł do euro i dolara. W ciągu roku wahał się odpowiednio o 12 proc. i o 29 proc., komplikując kalkulacje biznesowe i dolewając oliwy do ognia inflacji.
W tej sytuacji załamała się wiara, że Polska lepiej i szybciej rozwijać się będzie, mając złotego, a nie wspólną walutę. Niemal dwie trzecie z 34 uczestników najnowszego panelu ekonomistów „Rzeczpospolitej” uważa, że wejście do strefy euro przyspieszy tempo wzrostu gospodarczego, a prawie trzy czwarte jest zdania, że „autonomia w polityce pieniężnej i własna waluta odgrywają coraz mniejszą rolę w stabilizowaniu polskiej gospodarki”.
Czytaj więcej
Większość ekonomistów uważa, że przystąpienie do strefy euro przyniosłoby Polsce korzyści ekonomiczne i polityczne, o ile potrafilibyśmy je wykorzystać. Dlatego warto wyznaczyć datę, choć niekoniecznie musimy się bardzo spieszyć.
Wejścia do strefy euro domagają się jak jeden mąż polskie organizacje przedsiębiorców, którym niestabilność narodowej waluty mocno już dopiekła. Jedni chcą przyjęcia euro jak najszybciej, inni mówią o dacie granicznej 2030 r. – świadomi, że w ostatnich latach mocno oddaliliśmy się od kryteriów wejścia do strefy, zwłaszcza w zakresie inflacji i stopy procentowej.
Ponad połowa ekonomistów biorących udział w naszym panelu uważa, że Polska powinna wyznaczyć konkretną datę przyjęcia wspólnej waluty – najpóźniej do 2030 r. – i podjąć stosowne przygotowania. I absolutnie nie należy z tym zwlekać, aż dogonimy pod względem rozwoju gospodarczego Niemcy, jak chce główny decydent w kraju – prezes Jarosław Kaczyński. Nikt z biorących udział w panelu „Rzeczpospolitej” ekonomistów nie przyznał mu w tej sprawie racji.
Czytaj więcej
Wojna, wysoka inflacja, słabość złotego – to czynniki, które mogą zniechęcać przedsiębiorców do złotego, a zwiększać sympatię do wspólnej waluty – pokazuje raport Grant Thornton.
Aż trzy czwarte uczestników naszej sondy uważa, że wobec postępującego rozszerzania strefy euro pozostawanie poza nią będzie dla Polski coraz bardziej niekorzystne.
Za rok wejdzie do Eurolandu Bułgaria, za sześć Rumunia. Dlatego od startujących w wyborach polityków powinniśmy oczekiwać konkretnych deklaracji co do daty wejścia Polski. Obrońcy złotego sami doprowadzili do tego, że własna polityka pieniężna stała się dla gospodarki zamiast atutem – obciążeniem.