BCC przejął na rok przewodnictwo w Radzie Dialogu Społecznego (RDS), a pan stanął na czele rady. Jak pan ocenia stan dialogu społecznego?
Obecny stan dialogu nie odzwierciedla jego umocowania w prawodawstwie, tego, jak mocny mandat ma RDS czy to w konstytucji, czy w ustawie o RDS. Od lat rada nie jest traktowana poważnie, by nie powiedzieć, że jest marginalizowana przez rząd, mimo że zarówno strona związkowa, jak i pracodawcy zawsze wykazują dużą wolę współpracy oraz elastyczność przy konsultowaniu najważniejszych aktów prawnych i dyskusjach o problemach kraju. Problemem jest dualizm legislacyjny: jest ścieżka rządowa, gdzie rząd zobowiązany jest skonsultować z RDS przygotowywane akty prawne, ale jest i ścieżka parlamentarna, która konsultacji nie wymaga. To na nią kierowane bardzo ważne projekty aktów prawnych, a rząd korzysta z niej właśnie po to, by uniknąć konsultacji. Protestujemy przeciwko temu.
Na czym jeszcze polega dyskryminacja RDS?
Na braku uczestnictwa w pracach RDS ustawowo delegowanych doń przedstawicieli rządu. Zarówno w zespołach, które wymienione są w ustawie, jak i w posiedzeniach plenarnych. Szefowie resortów, ministrowie często nie biorą udziału w pracach rady. Są oczywiście wyjątki, choćby pani Marlena Maląg, minister rodziny i polityki społecznej, która jest na każdym posiedzeniu RDS. Tak to powinno wyglądać. Zwrócił na to uwagę nawet premier Morawiecki, gdy w czasie posiedzenia rady, której był gościem, zdziwił się, gdy dowiedział się, że nie zawsze jest na nich taka frekwencja po stronie przedstawicieli rządu. Akurat wtedy wielu ministrów było obecnych.
Co zrobić, żeby to poprawić?